Życie zgodnie z wartościami

Życie zgodnie z wartościami

Miałam wczoraj sesję wokół wartości Klientki.
Wokół tego, czym jest życie zgodne z wartościami …
Czym jest?
Jak pisze Brene Brown „Odwaga w przywództwie”…
„W życiu zgodnie z wartościami chodzi o coś więcej niż o wyznawanie wartości. Chodzi o ich praktykowanie. Żyjąc zgodnie z wartościami mamy jasność co do tego, w co wierzymy i co jest dla nas ważne – dbamy o to, aby nasze intencje, słowa, myśli i zachowania były zgodne z naszymi wartościami.”

I muszę podkreślić, zaznaczyć, wzmocnić, że praktykowanie swoich wartości – bycie im wierną, wierną sobie w codziennych zadaniach, w codziennych wyborach to najcięższy kawałek roboty do wykonania.
W deklaracjach jesteśmy wszyscy bardzo mocni. Gorzej z działaniem i byciem konsekwentną i konsekwentnym w tych działaniach.

Z drugiej strony, życie zgodnie z wartościami jest po prostu areną. Jest po prostu odważne. Jest tym momentem, kiedy ujawniamy siebie – swoje emocje, myśli, przekonania i wiarę – i znów jesteśmy Sobą.
Ale narażamy się też na krytykę, brak zrozumienia, brak szacunku innych. Dlatego życie zgodne z wartościami wymaga odwagi, wytrwałości i odporności na trudne emocje jak wstyd, złość, strach, czy smutek. Bo one wszystkie mogą się pojawić, gdy doświadczamy krytyki.

I jeszcze jedno. Życie zgodnie z wartościami, to życie głośne i na pewno nie milczące. Nie można milczeć o swoich wartościach. Trzeba o nich mówić, trzeba się do nich przyznawać, czasem trzeba ich bronić.
Aktywnie i głośno.

A co się dzieje, gdy nie żyjemy zgodnie z wartościami?
Pół biedy jeżeli to nie jest świadome – to znaczy nie mamy świadomości swoich wartości i nie mamy świadomości tego, że nie jesteśmy ich wierni.
Są tacy ludzie na świecie … są wokół nas.

Ale gdy mamy zdefiniowane wartości, ale nie jesteśmy im wierni to podkopujemy zaufanie do samych siebie.
Ot co i aż tyle.
Bo jak mamy ufać osobie, która jedno mówi – a drugie robi? Bo jak mamy ufać osobie, która nie potrafi dotrzymać słowa? Bo jak mamy ufać osobie, która nie potrafi wytrwać w postanowieniu? Kiepsko jest z zaufaniem do takiej osoby, a jeszcze bardziej kiepsko jeżeli chodzi o nas samych.

Także życie zgodnie z wartości jest podstawą zaufania do siebie.
Podstawą pewności siebie.
Ale życie zgodne z wartościami jest też podstawą dobrego samopoczucia, spokoju i po prostu mniejszego napięcia w życiu.

Gdy żyjemy zgodnie z wartościami, to mamy zaspokojoną jedną z ważniejszych potrzeb – potrzebę integralności i spójności. Brak jej zaspokojenia powoduje dyskomfort, napięcie, czasem frustrację, czasem złość i dlatego dziś tak dużo ludzi się „znieczula” (pamiętacie materiał o Zbrojach i ten o unikaniu cierpienia?). Tak! Tak wiele ludzi się znieczula i „unika cierpienia” poprzez alkohol, zakupy, zapracowanie …bo tak bardzo chcą odwrócić uwagę od poczucia, że zawodzą siebie, że „nie żyją tak jak chcą żyć”. I te znieczulanie jest dla nich „lepsze”, niż odważne życie zgodnie z wartościami…

To co?
Ten rok, Nowy Rok będzie rokiem życia zgodnie z wartościami?
Odważymy się na to?

Śmiałe wyzwania

Śmiałe wyzwania

Kolejną noc spędzam z #TaraMohr, ucząc się tego jak mądrze wspierać inne kobiety w podejmowaniu odważnych, śmiałych wyzwań…. w urzeczywistnianiu swojego JA.
Wspierać w ich autentycznym #playingBIG!
Jest to kolejna noc od października.
Kolejna noc do maja.
Tiaaaa to długi proces, w którym i JA staję się coraz bardziej odważna i pewniejsza siebie.
Pewniejsza tego kim jestem i kim się staję.
Pewniejsza tego, po co i dlaczego tu jestem …

Co mnie urzeka w tym programie?
Poczucie, że cała teoria, której się uczę i którą praktykuję z kobietami z calutkiego świata (ps. jestem jedyna z PL) opowiada o stopniowym, uważnym, czułym procesie podejmowania odważnych wyzwań.
W tym procesie nie ma ani słowa o popychaniu.
W tym procesie nie ma ani literki o przyciskaniu.
Nie ma o rywalizacji.
Nie ma o porównywaniu.
Nie ma o twardych wynikach, na które musimy się licytować.
Jest za to o stawaniu się 
Jest o świadomości i wyrozumiałości.
O zaufaaaaniuuuu do siebie też.

Powoli zaczynam praktykować tę teorię i prowadzić śmiałe warsztaty o krytyku wewnętrznym. Ale na program #playBIG pewnie zaproszę Was na jesieni. Termin podam niebawem, by zapisać w notesiku. By być. By sobie pozwolić.
PS. To będą warsztaty wyjazdowe!

Kobiety! Już dziś Was zapraszam!
Odważycie się?

Tajemnica przyzwolenia …

Tajemnica przyzwolenia …

Gdy analizuję ostatnie sesje z moimi Klientami. A moim zadaniem, jest je analizować … To widzę, że przenikają przez nie bardzo podobne wnioski. Większość moich (wspaniałych) Klientów coachingowych dochodzi bowiem do wniosku, do refleksji, do odkrycia, że gro problemów, z jakimi się borykają, jakie ich ograniczają, a z jakimi do mnie przychodzą da się, można rozwiązać dzięki temu, że dadzą sobie na „coś” przyzwolenie.

Tak PRZYZWOLENIE!!

Pracuję z mężczyznami i kobietami. Pracuję z menedżerami i specjalistami. Z zatrudnionymi u kogoś, jak i z właścicielami firm. I wszyscy. I Ci wszyscy moi wspaniali Klienci, niezależnie od różnic jakie są między nimi są, są też do siebie bardzo, bardzo podobni. Łączy ich jedno. Łączy ich pewna potrzeba. Oni wszyscy potrzebują pragną, tego samego. Potrzebują i pragną, by DAĆ SOBIE PRZYZWOLENIE.

Zgodę.

Zgodę na coś.

Na co?

Na szczerość.

Na odwagę.

Na słuchanie swoich potrzeb.

Na otwartość na innych.

Na „bycie ludzkim” wobec innych.

Na bycie łagodnym dla siebie.

Na wykorzystanie swojego potencjału.

Na uczenie się na błędach.

Na zaufanie.

Na smutek.

Na radość.

Na rozmowy z innymi.

Na zmianę.

Na rozwój. I na brak rozwoju.

Na odpuszczenie sobie.

Na akceptację.

Na bunt.

Na postawienie granic.

Na proszenie o pomoc.

Na bliskość.

Na miłość.

Na samotność.

Na siłę.

Na słabość.

Na kreatywność.

Na powiedzenie „nie wiem”.

Na życie. Czy na #nażyć …

To za czym tęsknisz …

W poprzednim swoim wpisałam o „wielkiej trójce” hamulców, wewnętrznych blokerów, które skutecznie bronią nas przed zaufaniem sobie, za pójściem za głosem swojego doświadczenia, serca, intuicji. Te hamulce to „poczucie powinności w spełnianiu oczekiwań innych”. To „głos krytyka wewnętrznego”. A także to „perfekcjonizm”. I wiesz jak pokonać tę TRÓJKĘ?  Wiesz? Dając sobie przyzwolenie … 

PRZYZWOLENIE na to, by zaufać sobie, a nie tylko słuchać innych.

PRZYZWOLENIE na to, by być dla siebie łagodną. Nie „puszować siebie”. Nie krytykować siebie. Nie docinać sobie. By mówić do siebie łagodnym, ale merytorycznym głosem. Racjonalnym, ale nie krytycznym. Wspierającym, ale nie podcinającym skrzydła.

PRZYZWOLENIE na to, by po ludzku czasem potknąć się. Popełnić błąd. Odpuścić. Zrobić coś wystarczająco dobrze, a nie maksymalnie najlepiej.

To wszystko. To wszystko i wiele, wiele innych … przyzwoleń trzeba dać sobie, by pójść drogą rozwoju, zmiany, spełnienia, czy też spokoju. I skąd ta trudność, że trzeba z tym „przyjść do coacha”? Skąd to wielkie wyzwanie? Pewnie myślisz sobie i wątpisz.

To wielkie wyzwanie polega na tym, że to przyzwolenie MOŻEMY DAĆ SOBIE TYLKO MY!

Tylko MY SOBIE SAMYM!

Nikt inny za nas tego nie zrobi …

Ale. … Ale jest to o tyle trudne, że nikt nas tego nie nauczył….

Ani rodzice. Ani szkoła nie uczyli nas słuchania siebie.

Uczyli nas słuchania innych.

Ale nie siebie.

Uczyli nas, by prosić innych o przyzwolenie. Liczyć się z ich opinią, wolą, przyjętymi zasadami.

Ale, czy uczyli nas dawać sobie przyzwolenie?

Nie … niestety nie.

Dlatego. Dlatego dziś, będąc dorosłym tak bardzo tęsknimy za tym, by na coś sobie (w końcu) pozwolić. Na coś więcej niż nowa torebka, tabliczka czekolady, szalony weekend, czy przejażdżka motorem. Na coś więcej, bo na siebie. Na S I E B I E!! Na zatroskanie się o siebie. Swoje potrzeby … swoje JA.

Dlatego Ja – Marta, dlatego JA jestem towarzyszką. Towarzyszę innym w urzeczywistnianiu swojego JA .. towarzyszę w dawaniu sobie przyzwolenia. Towarzyszę w uczeniu się tego, jak je dawać. Towarzyszę w oswajaniu tej nowej, tak cudnej i tak potrzebnej umiejętności … Towarzyszę w tym, co sama przeszłam. Oj tak, ja też musiałam przejść drogę „dawania sobie przyzwolenie” Oj tak, wiem, że to krew, pot i łzy … umazanie błotem. Wiem to …

I PODSUMOWUJĄC …

 

 

 


Dlatego zapraszam Was do lektury mojego ostatniego wpisu >> TU znajdziesz link. Zobaczcie jak to robi mój Roszek. Jak On sam daje sobie przyzwolenie na bycie twórczym. Ten wpis to opowiastka o Roszku i Lego. Ale też dzielę się odrobiną teorii o tym, dlaczego TO PRZYZWOLENIE jest dla nas TAK WIELKIM WYZWANIEM.

Czytajcie i piszcie, jak z „tym przyzwoleniem” jest u Was?

M

 

 

Wolno? Nie wolno? Oto jest pytanie!

Wolno? Nie wolno? Oto jest pytanie!

Czy mi wszystko wolno?

Czy mi wolno?

Czy mi, Marcie wolno?

To pytanie zadawałam sobie wielokrotnie. Odkąd pamiętam dudniło mi w głowie. Wracało do mnie w różnych momentach życia. Bo teoretycznie tak … Niby TAK!!

Zatrzymując się na chwilę. Zastanawiając się nad głosami, jakie słyszałam w dzieciństwie, to przypomnę sobie te, które mówiły, że „mi wolno”. Tak często mówiono mi, że „mi, Marcie wolno!!”. Byłam wychowywana w przekonaniu, że „świat stoi przede mną otworem”, że „marzenia można i trzeba realizować”, że „jestem dzielną lwicą i sobie poradzę”. Mówiono mi ciągle, że „Marta, jak nie Ty to kto?”. Tak! miałam to szczęście, że słyszałam te głosy. Głównie z ust mojej Mamy, Babci oraz Dziadka. Nie mogę temu zaprzeczyć. Były wokół mnie osoby, które dodawały mi odwagi w urzeczywistnianiu mojego JA … oj tak.

Ale.

Ale te same osoby mówiły mi też, że muszę, że powinnam, że dobrze było … bym była „grzeczną dziewczynką”. Przypominały, że „muszę być porządna”, że „muszę brać odpowiedzialność”, i …że „muszę być odpowiedzialna”, że „muszę myśleć o innych” … Te same osoby dawały mi do zrozumienia, że „mam swoje obowiązki do zrealizowania  … i tak naprawdę dopiero wtedy, kiedy je zrealizuję, będzie mi cokolwiek wolno”. Dopiero, gdy zrealizuję je na odpowiednim poziomie, oczywiście. Jeżeli w ogóle kiedykolwiek je zrealizuję. Jeżeli w ogóle „ten odpowiedni poziom” jest realny …

Ale.

Ale były też osoby, które mnie porównywały do innych. Ciągle, nieustająco porównywały mnie z innymi pokazując, że jak będę jak „ona” czy „on” … to może wtedy porozmawiamy o tym, „co mi wolno”. Tymi porównaniami stawiały mi tym samym oczekiwania, którym nie byłam w stanie sprostać. Takim oczekiwaniem było na przykład opanowanie fizyki.. Ja? Ech, w życiu. W życiu się tego nie nauczę i już … Jestem tępa w tej dziedzinie, takie są fakty. Tak jak faktem jest to, że w życiu nie nastąpi już to, co miało się stać, kiedy, tylko i jedynie wtedy, kiedy w końcu byłabym „orłem z fizyki , jak …”. Jak ten ktoś …

Były też osoby, które krytycznie podchodziły do mnie, moich zamiarów i moich planów, jak np. tych dotyczących studiowania psychologii. Psychologii, a nie medycyny. Dodam cała moja rodzina to lekarze, albo inżynierowie, humanistów brak!. były też osoby, które krytycznie podchodziły też do mojego sposobu patrzenia na świat przez pryzmat psyche, a nie tylko somy. Były też osoby, bardzo mi bliskie zresztą, które zupełnie nie interesowały się moją pracą, aktywnością społeczną, zainteresowaniami i osiągnięciami, a np. studiowanie, a potem praktykowanie psychologii sprowadzały do badań „o psach”. Tak o psach!! I nie chodziło tu o brak wiedzy, czym psychologia jest, ale o prześmiewczy ton … Tak. Tak było.

Ale.

Ale, zdarzało się też, że ktoś mówił mi, że „mi nie wolno …” „nie wolno myśleć o sobie, bo powinnam myśleć o innych”. Sugerowano mi, że „jako psycholog powinnam zrozumieć innych … a nie myśleć TYLKO o sobie”. I dodam, że dotyczyło to relacji prywatnych, a nie zawodowych. Sugerowano mi także, że „myślenie o sobie to egoizm i nie jest to w moim otoczeniu akceptowane”. Słyszałam też, że „moje potrzeby są mniej ważne, od potrzeb innych i ten fakt nie podlega dyskusji”. Słyszałam, „że porządni ludzie nie myślą o sobie, a ja mam być porządna”. Zdarzyło mi się usłyszeć, „że jak nie pomyślę o innych, to zostanę wykreślona z rodziny, inni się ode mnie odetną ….”

Zdarzało się. Ba usłyszałam to nawet wczoraj – „że jako psycholog powinnam wybaczyć, to jak ktoś mnie potraktował i zapomnieć o wszystkich krzywdach z strony tej osoby, po to by odbudować relację z tą osobą. Bo tak trzeba. Tak było by dobrze”. I znów padł argument „że nie wolno myśleć o swoich potrzebach”. A już tym bardziej „psycholog nie powinien”.

.

.

.

I muszę przyznać, że przez wiele lat trochę się w tym wszystkim gubiłam.

Trochę hmmyy … a może bardzo?

Przez lata po omacku szukałam swojego miejsca pomiędzy odpowiedzią na pytanie „czy mi wolno” czy „też nie wolno”.

Błądziłam  pomiędzy wolnością a odpowiedzialnością.

Krążyłam pomiędzy egoizmem a altruizmem. O altruizmie napisałam nawet pracę magisterską.

Szukałam swojego miejsca pomiędzy uległością, asertywnością nie pomijając również agresji. Nie mogąc znaleźć miejsca dla siebie ..

 

Zawsze jednak było mi bliżej do tego, że „jednak, mi, mi – Marcie nie wolno”. Tak jakby magiczny suwaczek wyznaczający w mojej głowie przestrzeń pomiędzy tym co „WOLNO” a tym co „NIE WOLNO” przesunął się w kierunku pola „NIE WOLNO”.  I zaciął się tam. Zaciął się dokładnie w tym miejscu.

W ten sposób w mojej głowie powstało przekonanie, że „będzie mi wolno realizować siebie, swoje potrzeby, swoje JA … DOPIERO i TYLKO wtedy, gdy w pełni zaspokoję potrzeby innych. Dopiero, wtedy kiedy inni uznają, że ich potrzeby są odpowiednio zaspokojone i dadzą mi pozwolenie na to, by było mi wolno realizować siebie”.

A dodam jeszcze, że tego uznania, zgody i akceptacji innych szukałam często także w oczach nie tych, których potrzeby zaspokajałam, ale także w dalszym otoczeniu. U zupełnie pobocznych osób.

Nieustająco szukałam zewnętrznej zgody na realizację moich!!, kurczę moich potrzeb. Szukałam tej zgody u innych, a nie u siebie. Tak, jakby czyjaś (nie moja) pozytywna odpowiedź na pytanie „czy ja – Marta zaspokajam potrzeby innych” determinowała moją wartość. Moje stanowienie. Prawo do mojego JA. I otwierała, dawała zgodę na to, by „było mi wolno zadbać o siebie”.

.

.

.

.

 

I tak było aż odkryłam słowo „i n t e n c j e”. 

Intencja to myśl przewodnia, z jaką podejmujemy działanie. Nasz faktyczny, autentyczny, szczery cel działania. Zamierzenie. Zamysł. Zamiar.

Odkryłam wtedy, że moim celem nie jest zranienie drugiej osoby. Bardzo rzadko działam złośliwie, z intencją zranienia innych. Szczerze tak jest!! Czy bywam złośliwa? Może czasem tak. Tak, jak każdemu człowiekowi, tak i mi może się to zdarzyć. W emocjach, w napięciu, w stresie robię różne rzeczy. Niech podniesie rękę ten kto, nigdy nie był złośliwy? Nie ma takich osób. I mi się to zdarza.

Ale świadome ranienie bliskiej mi, innej osoby …? Świadome działanie na rzecz ograniczenia potrzeb innych, tylko po to by czerpać z tego satysfakcję. Nie!! k###rwa to nie dla mnie!! To nie JA!! Tak nie działa Marta IP!! I nic mnie bardziej nie wkurza, jak przypisywanie mi tak podłych i fałszywych intencji. Serio! Nic mnie bardziej nie rani ….

Odkryłam więc, że moją intencją nie jest, by zaspokajać moje potrzeby, kosztem potrzeb innych. Robienie czegoś dla siebie, kosztem innych, tylko dlatego że ja tak chcę … Nie! Nie to nie moja bajka!!

Odkryłam, że moją intencją nie jest ranić innych, by zadbać o siebie.

Odkryłam, że moją intencją nie jest działanie na przekór innym, świadome ranienie ich, dokuczanie … tylko po prostu zadbanie o siebie. O siebie. O moje wartości. O moje potrzeby.

Ale odkryłam też, że wolno mi dbać o siebie, o moje potrzeby, moje wartości, nawet gdy oznacza to, że nie zaspokoję potrzeb innych, drugiej osoby. Bo zadbanie jednocześnie, w 100%, o sobie i innych jest po prostu cholernie trudne!! Masakrycznie trudne!! Szalenie trudne!! Czasem niemożliwe. Choć warto do tego dążyć, to wiem, że pełne „win – win” nie zawsze jest możliwe. Dajmy sobie do tego prawo! Ludzie! Dajmy sobie prawo do odrobiny ustępstw, tolerancji na błędy …

Ach w końcu odkryłam, że można dawać sobie prawo do tego, by np. zaspokoić swoje potrzeby w 85%, a jednocześnie czyjeś w 70% .. i to też będzie OK, jeżeli intencje są dobre.

Ale też odkryłam, że mogę o tym rozmawiać. Rozmawiać, negocjować, ustalać jak będą zaspokajane potrzeby i moje i tej drugiej osoby. Bo?

 

Bo w końcu odkryłam, że dopóty, dopóki moje intencje są dobre i nie chcę ranić, świadomie ranić drugiej osoby … wolno mi zadbać o sobie. Wolno!! Ach wolno!! Mam prawo do tego, by postawić siebie, przed innymi. Mogę. Mam prawo!!

Wolno mi zadbać o siebie, nawet gdy dopiero później zadbam o innych. Co więcej, nawet jeżeli zrobię to inaczej niżby tego oczekiwali … Do tego też mam prawo. Nie można przecież w działaniach na rzecz innych zdawać egzamin, w którym nie można stracić ani jednego punktu.

 

Ciągle odkrywam, że kiedy to zrobię, kiedy zadbam o sobie … mogę, przy okazji, zranić drugą osobę. Nieświadomie. Nieintencjonalnie. Tak może się stać. To ryzyko zawsze istnieje. Uczę się z nim żyć. Choć do tej pory robiłam wszystko, by tego ryzyka uniknąć i je minimalizować. Tak, tak było. Lęk przed zranieniem drugiej osoby. Lęk przed odrzuceniem mnie, gdy przestanę zaspokajać jej potrzeby paraliżował mnie.

Zamrażał. Ograniczał i blokował realizację moich potrzeb.

Pewnie mnie zrozumiecie. Dla zaspokojenia potrzeby przynależności jesteśmy w stanie zrobić bardzo, bardzo dużo …

 

A teraz?

A teraz uczę się akceptować ten dyskomfort, który pojawia się, gdy ktoś mówi mi w twarz „Marta, nie zaspokajasz moich potrzeb … nie robisz tego, tak jak od Ciebie oczekuję”. To trudne pozwolić sobie na ten stan niepewności, lęku, gdy słyszę te słowa.

Trudne. Cholernie trudne … bo „przecież zawsze byłam ekspertem w zaspokajaniu potrzeb innych i dbaniu i ich satysfakcję”. Trudne, czasem strasznie trudne. Trudne, ale możliwe do opanowania. Uczę się tego. Stopniowo. Każdego dnia.

To cena zadbania o siebie.

O swoje JA.

.

.

.

Czego jeszcze się uczę?

Dziś uczę się mówić „Nie jestem w stanie zaspokoić Twoich potrzeb” albo „nie wiem jak to zrobić”, czy też „jest to dla mnie trudne”.

Dziś uczę się prosić o pomoc, gdy sama nie jestem w stanie zaspokoić potrzeb osoby, która jest dla mnie ważna i o której potrzeby chcę zadbać.

Dziś uczę się też wybierać…

Wybierać osoby, o których potrzeby dbam bardziej, a o których mniej. Nie stawiam wszystkich na równi. Już nie. Nie stawiam wszystkich na pierwszym miejscu, przede mną. Uczę się skalowania ważności osób, w których zaspokajanie potrzeb chcę być świadomie zaangażowana. Dając sobie prawo do tego, że nie zaspokoję potrzeby wszystkich. Kiedyś dobro tych „wszystkich” było dla mnie najważniejsze … Ważniejsze od mojego dobra. To się zmienia.

Dziś magiczny suwaczek pomiędzy tym co „MI WOLNO”  a tym, czego mi „NIE WOLNO” przesuwa się w kierunku „tego co mi WOLNO”.  W kierunku WOLNOŚCI …   Powoli. Rozważnie. Bardzo uważnie, ale też odważnie.

Dziś uczę się stawiać granice. Krok po kroczku.

Subtelnie. Ale jednak stawiać.

 

Dziś uczę się oddzielać empatię, współczucie wobec innych, troskę … od uległości. Od uległości i rezygnowania z moich potrzeb. Chcę być empatyczna. I jestem! Empatia, troska – to podstawy mojej pracy. To moje najważniejsze postawy i wartości. Mam w sobie ocean empatii. I chcę z niej korzystać. Ale świadomie. Ale błagam, mili Państwo!! … empatia nie oznacza uległości. W empatii też trzeba stawiać granice, być rozważnym. Odważnym. Uważnym.

 

Dziś uczę się stawiać granice, gdy ktoś mnie rani. Gdy ktoś brutalnie, świadomie narusza granice moje, czy moich najbliższych. I stawiam te granice, nawet za cenę bycia odtrąconą.

 

I myślę sobie. I powtarzam sobie moje tajemne „zaklęcie”.

„Marta!! Jeżeli ktoś autentycznie Ciebie lubi, kocha, szanuj, ceni … to zrozumie Twoje potrzeby i Twoje granice. Wysłucha Twoich racji. Nie odtrąci Ciebie za jedną próbę asertywnego zachowania … za Twój błąd, czy jedno niedomówienie. Marta, taka osoba podejmie się rozmowy z Tobą. Podejmie się próby wsłuchania w Ciebie i opowiedzenia  też o swoich potrzebach. I choć ta rozmowa będzie trudna, dacie radę … bo „coś ważnego” Was łączy.”

I wiecie co? To „zaklęcie” działa!

No właśnie … Dziś uczę się asertywności. Jest mi z nią dobrze. Czuję się być blisko niej. A jednocześnie staram się unikać uległości i agresji, choć znów przyznam, że tak jak każdemu, to i mi może zdarzyć się powędrować w ich kierunku.

 

Dziś uczę się rozmawiać o intencjach.

Wyjaśniać moje zamiary, cele, założenia. Mówić nie tylko o tym „co” jest dla mnie ważne. Ale też o tym „jak” chcę to osiągnąć i „dlaczego”.

 

Uczę się też słuchać potrzeb innych. Ale też nie tylko potrzeb, ale też intencji.

Chcę z coraz większą życzliwością, akceptacją podchodzić do działań innych. Chcę wierzyć, że nawet, gdy inni mnie ranią, ranią mnie nieświadomie, nieintencjonalnie, nie na złość. Coraz mocniej wierzę w dobre intencje innych – podobnie jak wierzę dobre intencje moje. Wierzę, że jednak większość ludzi chce dobrze. Nie wszyscy, ale większość!

Co więcej. Wierzę też, że te wszystkie głosy, które usłyszałam w dzieciństwie. Te które tak bardzo wpłynęły na mnie i ukształtowały mnie na lata odbierając wolność, wolność zaspokajania moich potrzeb – nie były wypowiadane z intencją zranienia mnie, podporządkowania, ustawienia na końcu hierarchii.  Może część tak, ale nie większość. Tego jestem coraz bardziej pewna … Tak jak pewna jestem tego, że jakbym wtedy nauczyła się reagować inaczej. Inaczej, czyli tak jak uczę się dziś, to relacje z niektórymi osobami byłyby spokojniejsze, z innymi może, by trwały do dziś.

Ale też  uczę się przepraszać, gdy ranię innych. Szczególnie, gdy ranię nieświadomie. Nieintencjonalnie. Chcę być na takie sytuacje szczególnie czuła. Ciągle powtarzam sobie, że nawet przy najlepszych, najszczerszych intencjach mogę kogoś zranić. To ryzyko będzie zawsze. Dlatego zawsze chcę rozmawiać. Choć też ciągle się uczę, że nie zawsze ta druga strona może też tego chcieć.

 

Dlaczego dziś te nauki? Bo …

Dziś wiem jakie mam intencje.

Dziś wiem, że WOLNO MI DBAĆ O SIEBIE.

SIEBIE  i tu mam na myśli też moją najbliższą rodzinę – mojego Męża i moich Synów. Jedno się nie zmieniło, ciągle jestem lwicą. Jestem dzielną i silną lwicą, która dba o swoje „stado”. Co nie oznacza, że w tym stadzie też nie dbam o ustalanie granic 🙂 Oj, o te granice też trzeba dbać!

 

***

 

Ale dziś. Dziś pod koniec 2016 roku wiem, że słowo „WOLNO” ma dla mnie jeszcze jedno znaczenie.

Tak jak WOLNO MI ŻYĆ PO SWOJEMU.

Tak, też wolno mi ŻYĆ WOLNO … żyć wolno, powoli, długimi zdaniami.

Z czasem na siebie. Z czasem dla mnie!

To WOLNO, to MOJE tempo życia.

Wolne tempo. Tempo dostosowane do moich potrzeb, mojej energii i mojego zaangażowania.

A skąd ta myśl? Siedziało to we mnie od dawna. „Życie wolne”, to tak jak „wolność” – to jedne z najważniejszych moich potrzeb. Dziś wierzę, że się uda. Bo? Bo, to oto moja wróżba z Andrzejek.

 

Ni to żółw …

zolw

Ni to ślimak …

slimak

Kimkolwiek jest ten „ktoś”, to wierzę, że ten „ktoś” lubi wolno i lubi wolność. Mu zawsze wolno!! Mu wszystko wolno. On robi to wolno!!

Po swojemu …

Tak chcę i tego się trzymam!

 

 ***

A teraz  na koniec obejrzyj ten film:

Brene

 https://www.youtube.com/watch?v=WycHKComXZQ&feature=youtu.be

Ten wpis nie powstałby, gdyby nie teoria Brene Brown, a także cała wiedza o asertywności, jaką udało mi się wchłonąć przez lata studiowania i pracy w roli psychologa. Ale ten wpis nie powstałby, gdyby nie moja pokręcone życie i próba uporządkowania go w toku terapii lata temu, czy teraz, gdy korzystam z  coachingu w roli Klienta. Ale też, ten wpis nie powstałby, gdyby nie moi Klienci. Moi wspaniali Klienci i ich odwaga, gotowość, zaufanie w poszerzaniu świadomości tego, co „im wolno?”. 

Ale też ten wpis nie powstałby, gdyby nie świąteczny czas. Czas, kiedy spotykamy się i rozmawiamy z Bliskimi. Chciałabym, by w tych rozmowach było więcej przestrzeni na potrzeby, granice. Więcej akceptacji i miłości. Więcej wiary, że każdy chce dobrze, że intencje nas wszystkich są dobre … więcej zaufania, do siebie samych i siebie nazwzajem.

Tego sobie i Wam życzę …

Easysoftonic