JA.Marta.Psycholog. Nie psychol

JA.Marta.Psycholog. Nie psychol

OTO 20 faktów o mnie, o których może nie wiecie, a przez które zostałam psychologiem.

Jak czytam te punkty, które spisałam poniżej to myślę sobie, że wszechświat od początku wiedział, jaka ma być moja droga …

Droga psychologa!!

A ponieważ dziś 21 luty, czyli Międzynarodowy Dzień Psychologa, to takie oto świętowanie Wam proponuję. Kilka punktów o mnie, kilka faktów z mojego życia, kilka kropek, które tak magicznie się połączyły, że dziś o to jestem sobie psychologiem, coachem, trenerem – Martą & Towarzyszką.

 

Trochę o mnie …

  1. Po pierwsze zawsze byłam wrażliwa, nadwrażliwa i płacząca. Przejmowałam się wszystkim za bardzo i bardzo mocno. Gdy mój Brat z kuzynami zabili polną myszkę (przypadkowo pewnie) z rozpaczy i z buntu schowałam się w domu dziadków na 3 godziny, tak że nikt nie mógł mnie znaleźć. Co ja robiłam przez ten czas? Ja celebrowałam w ukryciu swój żal i smutek, niezrozumiany przez innych skądinąd …
  2. Prowadziłam pamiętnik, by zapisywać myśli, wspomnienia. Lubiłam analizować, to co było, jest będzie. Lubiłam pisać listy i je dostawać. Czy wyobrażacie sobie, że miałam korespondencyjne koleżanki, z którymi wymieniałam listy mające po 10 kartek A4? Serio!! Ja tyle pisałam i one! Ręcznie! Nikt nie miał wtedy kompiutera 🙂 Z czułością pozdrawiam więc Magdę z Przemyśla i Kaśkę z Olsztyna!
  3. Płakałam, dużo płakałam – szczególnie na filmach. Zawsze ciągnęło mnie do wyciskaczy łez. Kultowa historia w mojej rodzinie jest o tym, jak poszłam na „Moją dziewczynę” od kina. Dodam, że sama z koleżanką, a miałam pewnie 10 lat. I? I zaczęłam płakać na filmie, płakałam przez całą drogę do domu. Płakałam jak weszłam do domu. Płakałam przez godzinę w domu, a moi rodzice nie byli w stanie wydobyć ode mnie „co się stało?” podejrzewali już najgorsze … A chodziło o film i historię. Cała ja!
  4. Czytałam Paula Coelio, „Świat Zofii”, pamiętniki i powieści pisane w pierwszej osobie…. Co więcej chodziłam na pola za moim domem, siadałam na kocyku, siadałam na drzewie (serio…) i czytałam. W takie aranżacji zanurzałam się w tej inspirującej lekturze, by kontemplować, rozmyślać i poszukiwać sensu patrząc na rozlewiska Narwi. Kiedyś tak się zaczytałam, że przemarzłam i skończyło się grypą. Za romantyzm trzeba płacić nawet zdrowiem! O tym też gdzieś było napisane …
  5. Byłam ciekawa, ciekawska, wiecznie pytająca. Po śmierci moich Dziadków okazuje się dziś, że wiem więcej faktów o ich życiu niż ich dzieci. Po prostu pytałam, lubiłam słuchać i zapamiętywałam wszystko.
  6. Lubiłam słuchać, przysłuchiwać się, podsłuchiwać. I bardzo mocno zapamiętywałam co, kto kiedy powiedział i do kogo. Moi Rodzice bardzo się bali tej mojej supermocy. Wiedzieli, że jak mi nagadają za mocno im to na pewno wypomnę. Ciekawe do dziś mam problem z zapamiętywaniem imion uczestników moich warsztatów, ale gdy po latach i zobaczę, usłyszę ich głos mogę odtworzyć co mówili. Także strzeżcie się …
  7. Lubiłam rozmawiać. Te lubienie ciągle, z każdym rokiem mi wzrasta. Jeżu!!! Jak ja lubiłam rozmawiać! Słuchać. Snuć historie i słuchać historii. Pewnie gdyby nie obozy żeglarskie, ogniska i rozmowy do rana nie miałabym okazji do trenowania tej umiejętności z bardzo, bardzo, bardzo różnymi ludźmi…
  8. Byłam pyskata i miałam swoje zdanie. Wredna, krnąbrna, wygadana, przemądrzała, pewna siebie, stanowcza … te wszystkie określenia krążyły wokół mnie. Spokojnie – część tych cech złagodziłam 🙂  Spokojnie – część z tych cech widział głównie mój Ojciec, z którym miałam bardzo gorącą relację …
  9. Unikałam radykalnej, jednoznacznej oceny. Nie lubiłam oczywistych odpowiedzi i wrzucania innych w sztywne kategorie. Lubiłam dawać szansę i widzieć nadzieję. W podstawówce, byłam na przedstawieniu „Dzieci z Dworca ZOO”, a potem przeczytałam tę książkę – to otworzyło mi oczy na inny świat,  perspektywy, których wcześniej nie byłam świadoma. Pamiętam rozmowy z Mamą o tej książce, odważne i poważne. Jestem Jej wdzięczna za to …
  10. Lubiłam patrzeć na świat z innej perspektywy, nie tylko ludzkiej. Pamiętam wypracowanie, które napisałam w liceum o tym jak wygląda świat z perspektywy kamienia. Tak kamienia! A co?? Świat z perspektywy kamienia jest bardzo interesujący …
  11. I choć lubiłam rozmawiać i lubiłam ludzi, to tak samo lubiłam ciszę, spokój, rozważną kontemplację. Myślę, że byłam dość refleksyjnym dzieckiem …

 

I trochę o rodzinie.

  1. Gdy miałam 11 lat, a moja Mama była dokładnie w tym samym wieku co ja teraz – zachorowała na raka piersi. Gdy przeżyła pierwszy rok, choć nie dawano jej żadnych szans, powiedziała, że „nikt w tym mieście (Łomża) nie będzie się wstydzić raka, amputacji, peruki”…. i założyła stowarzyszenie. Zaczęła publicznie mówić o cierpieniu i odrzuceniu kobiet w tej tak trudnej sytuacji. Te stowarzyszenie było jednym z pierwszych tego typu w Polsce i działa do dziś, choć mojej mamy od 14 lat już nie ma, tu …. Tak temat wstydu i odwagi towarzyszy mi od 11 roku życia.
  2. Wychowałam się w domu społeczników – moja mama prowadziła dwa stowarzyszenia. Nie tylko te dla kobiet, ale drugie dedykowane dzieciom i hipoterapii. Siłą rzeczy w naszym domu było pełno różnych ludzi potrzebujących pomocy, chętnych by pomagać. Wszystkie te osoby prowadziły z moimi Rodzicami długie dysputy o tym jak zmieniać świat, społeczność lokalną. O tym, jak pomóc, komu pomóc? A ja się temu przysłuchiwałam. Już jako nastolatka kwestowałam, pomagałam Mamie w organizacji imprez charytatywnych. Co więcej obcowałam z ludźmi, którym zależało na ideach, wartościach, po prostu innych ludziach … nie tylko karierze i pieniądzach.
  3. Moja Mama, chorując a zajęło jej to 12 lat, korzystała z wsparcia psychologa, dodam że w latach 90 tych w małym mieście na wschodzie Polski … i nie uważała to za słabość, a wręcz siłę!!  Promowała w otoczeniu wartość tego zawodu, który dopiero rósł w siłę.
  4. W mojej rodzinie uważano, że traum nie da się przejść w pojedynkę. A szczególnie uważały tak kobiety. O tym co trudne trzeba rozmawiać, trzeba szukać wsparcia – tak twierdziły moja Mama, Babcia i Ciotki.
  5. Moja Mama i Babcia były za mną i wierzyły we mnie. One we dwie poparły pomysł tego kierunku studiów, a może i same go podsunęły. Nawet ta druga wersja jest bardziej prawdopodobna. Wiedziały, że lekarza ze mnie nie będzie, podobnie jak dentysty, chemika też nie … a to były główne wzorce karierowe w mojej rodzinie. Także jestem pierwszym humanistą w rodzinie. Uff, wielkie szczęście, że mój kuzyn ożenił się z filozofką Paulą 🙂
  6. I ostatnie fakty. Studia zaczęłam na KUL’u w Lublinie, a skończyłam na Uniwersytecie Warszawskim. 
  7. Moją pierwszą „pracą” było Biuro Karier Studenckich Wydziału Psychologii UW właśnie. 
  8. A skończyłam specjalizację „wspieranie rozwoju osobowości”. 
  9. Pierwszą Szkołę Trenerską skończyłam już w czasie studiów!

 

I tak o to jestem!

Psycholog, nie psychol.

I nie chcę tu nikogo obrazić, ale takie żartobliwe określenie mojego zawodu też mnie spotkało ….

I nie specjalista od psów, jak zwykle żartowali moi Kuzyni przy okazji Świąt i rodzinnych spędów.

Jestem dumnym psychologiem i już!

Wolno? Nie wolno? Oto jest pytanie!

Wolno? Nie wolno? Oto jest pytanie!

Czy mi wszystko wolno?

Czy mi wolno?

Czy mi, Marcie wolno?

To pytanie zadawałam sobie wielokrotnie. Odkąd pamiętam dudniło mi w głowie. Wracało do mnie w różnych momentach życia. Bo teoretycznie tak … Niby TAK!!

Zatrzymując się na chwilę. Zastanawiając się nad głosami, jakie słyszałam w dzieciństwie, to przypomnę sobie te, które mówiły, że „mi wolno”. Tak często mówiono mi, że „mi, Marcie wolno!!”. Byłam wychowywana w przekonaniu, że „świat stoi przede mną otworem”, że „marzenia można i trzeba realizować”, że „jestem dzielną lwicą i sobie poradzę”. Mówiono mi ciągle, że „Marta, jak nie Ty to kto?”. Tak! miałam to szczęście, że słyszałam te głosy. Głównie z ust mojej Mamy, Babci oraz Dziadka. Nie mogę temu zaprzeczyć. Były wokół mnie osoby, które dodawały mi odwagi w urzeczywistnianiu mojego JA … oj tak.

Ale.

Ale te same osoby mówiły mi też, że muszę, że powinnam, że dobrze było … bym była „grzeczną dziewczynką”. Przypominały, że „muszę być porządna”, że „muszę brać odpowiedzialność”, i …że „muszę być odpowiedzialna”, że „muszę myśleć o innych” … Te same osoby dawały mi do zrozumienia, że „mam swoje obowiązki do zrealizowania  … i tak naprawdę dopiero wtedy, kiedy je zrealizuję, będzie mi cokolwiek wolno”. Dopiero, gdy zrealizuję je na odpowiednim poziomie, oczywiście. Jeżeli w ogóle kiedykolwiek je zrealizuję. Jeżeli w ogóle „ten odpowiedni poziom” jest realny …

Ale.

Ale były też osoby, które mnie porównywały do innych. Ciągle, nieustająco porównywały mnie z innymi pokazując, że jak będę jak „ona” czy „on” … to może wtedy porozmawiamy o tym, „co mi wolno”. Tymi porównaniami stawiały mi tym samym oczekiwania, którym nie byłam w stanie sprostać. Takim oczekiwaniem było na przykład opanowanie fizyki.. Ja? Ech, w życiu. W życiu się tego nie nauczę i już … Jestem tępa w tej dziedzinie, takie są fakty. Tak jak faktem jest to, że w życiu nie nastąpi już to, co miało się stać, kiedy, tylko i jedynie wtedy, kiedy w końcu byłabym „orłem z fizyki , jak …”. Jak ten ktoś …

Były też osoby, które krytycznie podchodziły do mnie, moich zamiarów i moich planów, jak np. tych dotyczących studiowania psychologii. Psychologii, a nie medycyny. Dodam cała moja rodzina to lekarze, albo inżynierowie, humanistów brak!. były też osoby, które krytycznie podchodziły też do mojego sposobu patrzenia na świat przez pryzmat psyche, a nie tylko somy. Były też osoby, bardzo mi bliskie zresztą, które zupełnie nie interesowały się moją pracą, aktywnością społeczną, zainteresowaniami i osiągnięciami, a np. studiowanie, a potem praktykowanie psychologii sprowadzały do badań „o psach”. Tak o psach!! I nie chodziło tu o brak wiedzy, czym psychologia jest, ale o prześmiewczy ton … Tak. Tak było.

Ale.

Ale, zdarzało się też, że ktoś mówił mi, że „mi nie wolno …” „nie wolno myśleć o sobie, bo powinnam myśleć o innych”. Sugerowano mi, że „jako psycholog powinnam zrozumieć innych … a nie myśleć TYLKO o sobie”. I dodam, że dotyczyło to relacji prywatnych, a nie zawodowych. Sugerowano mi także, że „myślenie o sobie to egoizm i nie jest to w moim otoczeniu akceptowane”. Słyszałam też, że „moje potrzeby są mniej ważne, od potrzeb innych i ten fakt nie podlega dyskusji”. Słyszałam, „że porządni ludzie nie myślą o sobie, a ja mam być porządna”. Zdarzyło mi się usłyszeć, „że jak nie pomyślę o innych, to zostanę wykreślona z rodziny, inni się ode mnie odetną ….”

Zdarzało się. Ba usłyszałam to nawet wczoraj – „że jako psycholog powinnam wybaczyć, to jak ktoś mnie potraktował i zapomnieć o wszystkich krzywdach z strony tej osoby, po to by odbudować relację z tą osobą. Bo tak trzeba. Tak było by dobrze”. I znów padł argument „że nie wolno myśleć o swoich potrzebach”. A już tym bardziej „psycholog nie powinien”.

.

.

.

I muszę przyznać, że przez wiele lat trochę się w tym wszystkim gubiłam.

Trochę hmmyy … a może bardzo?

Przez lata po omacku szukałam swojego miejsca pomiędzy odpowiedzią na pytanie „czy mi wolno” czy „też nie wolno”.

Błądziłam  pomiędzy wolnością a odpowiedzialnością.

Krążyłam pomiędzy egoizmem a altruizmem. O altruizmie napisałam nawet pracę magisterską.

Szukałam swojego miejsca pomiędzy uległością, asertywnością nie pomijając również agresji. Nie mogąc znaleźć miejsca dla siebie ..

 

Zawsze jednak było mi bliżej do tego, że „jednak, mi, mi – Marcie nie wolno”. Tak jakby magiczny suwaczek wyznaczający w mojej głowie przestrzeń pomiędzy tym co „WOLNO” a tym co „NIE WOLNO” przesunął się w kierunku pola „NIE WOLNO”.  I zaciął się tam. Zaciął się dokładnie w tym miejscu.

W ten sposób w mojej głowie powstało przekonanie, że „będzie mi wolno realizować siebie, swoje potrzeby, swoje JA … DOPIERO i TYLKO wtedy, gdy w pełni zaspokoję potrzeby innych. Dopiero, wtedy kiedy inni uznają, że ich potrzeby są odpowiednio zaspokojone i dadzą mi pozwolenie na to, by było mi wolno realizować siebie”.

A dodam jeszcze, że tego uznania, zgody i akceptacji innych szukałam często także w oczach nie tych, których potrzeby zaspokajałam, ale także w dalszym otoczeniu. U zupełnie pobocznych osób.

Nieustająco szukałam zewnętrznej zgody na realizację moich!!, kurczę moich potrzeb. Szukałam tej zgody u innych, a nie u siebie. Tak, jakby czyjaś (nie moja) pozytywna odpowiedź na pytanie „czy ja – Marta zaspokajam potrzeby innych” determinowała moją wartość. Moje stanowienie. Prawo do mojego JA. I otwierała, dawała zgodę na to, by „było mi wolno zadbać o siebie”.

.

.

.

.

 

I tak było aż odkryłam słowo „i n t e n c j e”. 

Intencja to myśl przewodnia, z jaką podejmujemy działanie. Nasz faktyczny, autentyczny, szczery cel działania. Zamierzenie. Zamysł. Zamiar.

Odkryłam wtedy, że moim celem nie jest zranienie drugiej osoby. Bardzo rzadko działam złośliwie, z intencją zranienia innych. Szczerze tak jest!! Czy bywam złośliwa? Może czasem tak. Tak, jak każdemu człowiekowi, tak i mi może się to zdarzyć. W emocjach, w napięciu, w stresie robię różne rzeczy. Niech podniesie rękę ten kto, nigdy nie był złośliwy? Nie ma takich osób. I mi się to zdarza.

Ale świadome ranienie bliskiej mi, innej osoby …? Świadome działanie na rzecz ograniczenia potrzeb innych, tylko po to by czerpać z tego satysfakcję. Nie!! k###rwa to nie dla mnie!! To nie JA!! Tak nie działa Marta IP!! I nic mnie bardziej nie wkurza, jak przypisywanie mi tak podłych i fałszywych intencji. Serio! Nic mnie bardziej nie rani ….

Odkryłam więc, że moją intencją nie jest, by zaspokajać moje potrzeby, kosztem potrzeb innych. Robienie czegoś dla siebie, kosztem innych, tylko dlatego że ja tak chcę … Nie! Nie to nie moja bajka!!

Odkryłam, że moją intencją nie jest ranić innych, by zadbać o siebie.

Odkryłam, że moją intencją nie jest działanie na przekór innym, świadome ranienie ich, dokuczanie … tylko po prostu zadbanie o siebie. O siebie. O moje wartości. O moje potrzeby.

Ale odkryłam też, że wolno mi dbać o siebie, o moje potrzeby, moje wartości, nawet gdy oznacza to, że nie zaspokoję potrzeb innych, drugiej osoby. Bo zadbanie jednocześnie, w 100%, o sobie i innych jest po prostu cholernie trudne!! Masakrycznie trudne!! Szalenie trudne!! Czasem niemożliwe. Choć warto do tego dążyć, to wiem, że pełne „win – win” nie zawsze jest możliwe. Dajmy sobie do tego prawo! Ludzie! Dajmy sobie prawo do odrobiny ustępstw, tolerancji na błędy …

Ach w końcu odkryłam, że można dawać sobie prawo do tego, by np. zaspokoić swoje potrzeby w 85%, a jednocześnie czyjeś w 70% .. i to też będzie OK, jeżeli intencje są dobre.

Ale też odkryłam, że mogę o tym rozmawiać. Rozmawiać, negocjować, ustalać jak będą zaspokajane potrzeby i moje i tej drugiej osoby. Bo?

 

Bo w końcu odkryłam, że dopóty, dopóki moje intencje są dobre i nie chcę ranić, świadomie ranić drugiej osoby … wolno mi zadbać o sobie. Wolno!! Ach wolno!! Mam prawo do tego, by postawić siebie, przed innymi. Mogę. Mam prawo!!

Wolno mi zadbać o siebie, nawet gdy dopiero później zadbam o innych. Co więcej, nawet jeżeli zrobię to inaczej niżby tego oczekiwali … Do tego też mam prawo. Nie można przecież w działaniach na rzecz innych zdawać egzamin, w którym nie można stracić ani jednego punktu.

 

Ciągle odkrywam, że kiedy to zrobię, kiedy zadbam o sobie … mogę, przy okazji, zranić drugą osobę. Nieświadomie. Nieintencjonalnie. Tak może się stać. To ryzyko zawsze istnieje. Uczę się z nim żyć. Choć do tej pory robiłam wszystko, by tego ryzyka uniknąć i je minimalizować. Tak, tak było. Lęk przed zranieniem drugiej osoby. Lęk przed odrzuceniem mnie, gdy przestanę zaspokajać jej potrzeby paraliżował mnie.

Zamrażał. Ograniczał i blokował realizację moich potrzeb.

Pewnie mnie zrozumiecie. Dla zaspokojenia potrzeby przynależności jesteśmy w stanie zrobić bardzo, bardzo dużo …

 

A teraz?

A teraz uczę się akceptować ten dyskomfort, który pojawia się, gdy ktoś mówi mi w twarz „Marta, nie zaspokajasz moich potrzeb … nie robisz tego, tak jak od Ciebie oczekuję”. To trudne pozwolić sobie na ten stan niepewności, lęku, gdy słyszę te słowa.

Trudne. Cholernie trudne … bo „przecież zawsze byłam ekspertem w zaspokajaniu potrzeb innych i dbaniu i ich satysfakcję”. Trudne, czasem strasznie trudne. Trudne, ale możliwe do opanowania. Uczę się tego. Stopniowo. Każdego dnia.

To cena zadbania o siebie.

O swoje JA.

.

.

.

Czego jeszcze się uczę?

Dziś uczę się mówić „Nie jestem w stanie zaspokoić Twoich potrzeb” albo „nie wiem jak to zrobić”, czy też „jest to dla mnie trudne”.

Dziś uczę się prosić o pomoc, gdy sama nie jestem w stanie zaspokoić potrzeb osoby, która jest dla mnie ważna i o której potrzeby chcę zadbać.

Dziś uczę się też wybierać…

Wybierać osoby, o których potrzeby dbam bardziej, a o których mniej. Nie stawiam wszystkich na równi. Już nie. Nie stawiam wszystkich na pierwszym miejscu, przede mną. Uczę się skalowania ważności osób, w których zaspokajanie potrzeb chcę być świadomie zaangażowana. Dając sobie prawo do tego, że nie zaspokoję potrzeby wszystkich. Kiedyś dobro tych „wszystkich” było dla mnie najważniejsze … Ważniejsze od mojego dobra. To się zmienia.

Dziś magiczny suwaczek pomiędzy tym co „MI WOLNO”  a tym, czego mi „NIE WOLNO” przesuwa się w kierunku „tego co mi WOLNO”.  W kierunku WOLNOŚCI …   Powoli. Rozważnie. Bardzo uważnie, ale też odważnie.

Dziś uczę się stawiać granice. Krok po kroczku.

Subtelnie. Ale jednak stawiać.

 

Dziś uczę się oddzielać empatię, współczucie wobec innych, troskę … od uległości. Od uległości i rezygnowania z moich potrzeb. Chcę być empatyczna. I jestem! Empatia, troska – to podstawy mojej pracy. To moje najważniejsze postawy i wartości. Mam w sobie ocean empatii. I chcę z niej korzystać. Ale świadomie. Ale błagam, mili Państwo!! … empatia nie oznacza uległości. W empatii też trzeba stawiać granice, być rozważnym. Odważnym. Uważnym.

 

Dziś uczę się stawiać granice, gdy ktoś mnie rani. Gdy ktoś brutalnie, świadomie narusza granice moje, czy moich najbliższych. I stawiam te granice, nawet za cenę bycia odtrąconą.

 

I myślę sobie. I powtarzam sobie moje tajemne „zaklęcie”.

„Marta!! Jeżeli ktoś autentycznie Ciebie lubi, kocha, szanuj, ceni … to zrozumie Twoje potrzeby i Twoje granice. Wysłucha Twoich racji. Nie odtrąci Ciebie za jedną próbę asertywnego zachowania … za Twój błąd, czy jedno niedomówienie. Marta, taka osoba podejmie się rozmowy z Tobą. Podejmie się próby wsłuchania w Ciebie i opowiedzenia  też o swoich potrzebach. I choć ta rozmowa będzie trudna, dacie radę … bo „coś ważnego” Was łączy.”

I wiecie co? To „zaklęcie” działa!

No właśnie … Dziś uczę się asertywności. Jest mi z nią dobrze. Czuję się być blisko niej. A jednocześnie staram się unikać uległości i agresji, choć znów przyznam, że tak jak każdemu, to i mi może zdarzyć się powędrować w ich kierunku.

 

Dziś uczę się rozmawiać o intencjach.

Wyjaśniać moje zamiary, cele, założenia. Mówić nie tylko o tym „co” jest dla mnie ważne. Ale też o tym „jak” chcę to osiągnąć i „dlaczego”.

 

Uczę się też słuchać potrzeb innych. Ale też nie tylko potrzeb, ale też intencji.

Chcę z coraz większą życzliwością, akceptacją podchodzić do działań innych. Chcę wierzyć, że nawet, gdy inni mnie ranią, ranią mnie nieświadomie, nieintencjonalnie, nie na złość. Coraz mocniej wierzę w dobre intencje innych – podobnie jak wierzę dobre intencje moje. Wierzę, że jednak większość ludzi chce dobrze. Nie wszyscy, ale większość!

Co więcej. Wierzę też, że te wszystkie głosy, które usłyszałam w dzieciństwie. Te które tak bardzo wpłynęły na mnie i ukształtowały mnie na lata odbierając wolność, wolność zaspokajania moich potrzeb – nie były wypowiadane z intencją zranienia mnie, podporządkowania, ustawienia na końcu hierarchii.  Może część tak, ale nie większość. Tego jestem coraz bardziej pewna … Tak jak pewna jestem tego, że jakbym wtedy nauczyła się reagować inaczej. Inaczej, czyli tak jak uczę się dziś, to relacje z niektórymi osobami byłyby spokojniejsze, z innymi może, by trwały do dziś.

Ale też  uczę się przepraszać, gdy ranię innych. Szczególnie, gdy ranię nieświadomie. Nieintencjonalnie. Chcę być na takie sytuacje szczególnie czuła. Ciągle powtarzam sobie, że nawet przy najlepszych, najszczerszych intencjach mogę kogoś zranić. To ryzyko będzie zawsze. Dlatego zawsze chcę rozmawiać. Choć też ciągle się uczę, że nie zawsze ta druga strona może też tego chcieć.

 

Dlaczego dziś te nauki? Bo …

Dziś wiem jakie mam intencje.

Dziś wiem, że WOLNO MI DBAĆ O SIEBIE.

SIEBIE  i tu mam na myśli też moją najbliższą rodzinę – mojego Męża i moich Synów. Jedno się nie zmieniło, ciągle jestem lwicą. Jestem dzielną i silną lwicą, która dba o swoje „stado”. Co nie oznacza, że w tym stadzie też nie dbam o ustalanie granic 🙂 Oj, o te granice też trzeba dbać!

 

***

 

Ale dziś. Dziś pod koniec 2016 roku wiem, że słowo „WOLNO” ma dla mnie jeszcze jedno znaczenie.

Tak jak WOLNO MI ŻYĆ PO SWOJEMU.

Tak, też wolno mi ŻYĆ WOLNO … żyć wolno, powoli, długimi zdaniami.

Z czasem na siebie. Z czasem dla mnie!

To WOLNO, to MOJE tempo życia.

Wolne tempo. Tempo dostosowane do moich potrzeb, mojej energii i mojego zaangażowania.

A skąd ta myśl? Siedziało to we mnie od dawna. „Życie wolne”, to tak jak „wolność” – to jedne z najważniejszych moich potrzeb. Dziś wierzę, że się uda. Bo? Bo, to oto moja wróżba z Andrzejek.

 

Ni to żółw …

zolw

Ni to ślimak …

slimak

Kimkolwiek jest ten „ktoś”, to wierzę, że ten „ktoś” lubi wolno i lubi wolność. Mu zawsze wolno!! Mu wszystko wolno. On robi to wolno!!

Po swojemu …

Tak chcę i tego się trzymam!

 

 ***

A teraz  na koniec obejrzyj ten film:

Brene

 https://www.youtube.com/watch?v=WycHKComXZQ&feature=youtu.be

Ten wpis nie powstałby, gdyby nie teoria Brene Brown, a także cała wiedza o asertywności, jaką udało mi się wchłonąć przez lata studiowania i pracy w roli psychologa. Ale ten wpis nie powstałby, gdyby nie moja pokręcone życie i próba uporządkowania go w toku terapii lata temu, czy teraz, gdy korzystam z  coachingu w roli Klienta. Ale też, ten wpis nie powstałby, gdyby nie moi Klienci. Moi wspaniali Klienci i ich odwaga, gotowość, zaufanie w poszerzaniu świadomości tego, co „im wolno?”. 

Ale też ten wpis nie powstałby, gdyby nie świąteczny czas. Czas, kiedy spotykamy się i rozmawiamy z Bliskimi. Chciałabym, by w tych rozmowach było więcej przestrzeni na potrzeby, granice. Więcej akceptacji i miłości. Więcej wiary, że każdy chce dobrze, że intencje nas wszystkich są dobre … więcej zaufania, do siebie samych i siebie nazwzajem.

Tego sobie i Wam życzę …

Easysoftonic