Obok bycia coachem, jestem trenerem w biznesie. Prowadzę szkolenia głównie dla menedżerów, wspierając ich w rozwoju głównie umiejętności społecznych. Z komunikacji, udzielania informacji zwrotnych, motywowania, rozwiązywania konfliktów.. Ostatnio prowadzę szkolenia z zarządzania zespołem zróżnicowanym pokoleniowo. Dzielę się wiedzą o tym czym charakteryzują się przedstawiciele pokoleń Baby Boomers czy X – czyli pokoleń starszych. Pokazuję co wyróżnia te młodsze pokolenia Y czy Z. Uczę ich otwartości na inne pokolenia niż te które oni reprezentują. Pokazuję jak się komunikować, jak przekonywać, jak motywować i tych „starszych” i tych „młodszych”.
Pracowników firmy, z którą współpracuję najbardziej interesują te „młodsze” pokolenia, bo na pracowników z tych grup wiekowych. ta organizacja się otwiera. Takich osób potrzebują. Z takimi będą musieli nauczyć się współpracować. A „młode” – czyli Y i Z – pokolenia nie mają dziś na rynku pracy łatwo … Oj nie. Mają etykietę roszczeniowych i zbyt pewnych siebie. Choć dużo wiedzą, nie niewiele potrafią. Szybko się nudzą. Chcą ciągłych wyzwań. Kwestionują autorytety.
Uczestnicy szkoleń nie mają na temat młodych dobrych opinii. Szczególnie o tych „młodych” z pokolenia Z – czyli dziś maksymalnie dwudziestolatków. Pokolenie Z, to teoretycznie osoby urodzone po 1995 roku – czyli też dzieci, czasem wnukowie uczestników zajęć. Co nie zmienia faktu, że ów uczestnicy strasznie, ale to strasznie na tych Ze’cików narzekają.Narzekają i narzekają.
W pewnym momencie pytam ich więc:
A skąd oni, ci „młodzi” się wzięli?
Bocian ich przyniósł?
W kapuście się znaleźli?
Na sali zapad cisza.
Bardzo znacząca, bo pracuję głównie z mężczyznami. Dziwnie, gdy milkną. Spuszczają głowę.
A oni nagle milkną.
Ja wtedy mówię:
To WY!! To MY.
MY – rodzice ich tworzymy. My ich wychowujecie. To w naszych domach rodzą się Zety i My mamy na nich największy wpływ ..
Pada po chwili pytanie z sali. My rodzice?
I wtedy dodaję ….
Tak. My. My, bo ułatwiamy życie naszym dzieciom za bardzo. Bo chcemy dla nich dobrze. Na przysłowiowej tacy podajemy im wszystkie technologiczne dobra tego świata. Bo zamiast rozmawiać z nimi– dajemy im do ręki smartfona. Tak jest prościej, wygodniej, bezpieczniej. Tak jest zgodnie z oczekiwaniem społecznym. Myślimy nawet, że tak jest dobrze dla ich relacji społecznych, bo gdy nie będą mieć smartfona zostaną odtrąceni przez grupę. A tego żaden rodzic nie chce dla swoich dzieci.
A dzieci biorą, co im się daje. Biorą i grają. Grają zamiast rysować, biegać po podwórku, czytać, rozmawiać z koleżanką na trzepaku.
Myślę nawet, że wielu rodziców robi to z dobrą intencją. Chce dla swoich dzieci dobrze. Najlepiej.
Nie zmienia to jednak faktu, że za chwilę, że za moment jesteśmy na nich źli. Źli, że siedzą przed komputerem, z tabletem w ręce za długo. Czyż nie jest właśnie tak?
Jest właśnie tak.
Jest dokładnie tak.
A jakie są konsekwencje zadomowienia się technologii w rękach naszych dzieci? Jakie są konsekwencje tego, że w momentach nudy młodzi biorą komputer, tablet, smartfona i jednym ruchem ręki przenoszą się w kolorowy, fascynujący, wirtualny świat.
Konsekwencją jest wszystko to na, co narzekają uczestnicy szkoleń mówiąc o przedstawicielach młodego pokolenia, w ich pracy. Konsekwencją jest to, że młodzi chcą iść na skróty, nie potrafią rozwiązywać problemów, choć mają do tego potencjał. Bo? Bo nudzi ich żmudna praca. Męczy monotonia. Nie radzą sobie z odroczoną gratyfikacją. Szybko się nudzą.
I to jest taki moment, kiedy na sali szkoleniowej znowu pojawia się cisza. I kiedy też z koncentrowania się na relacji „szef – pracownik” uczestnicy sami przechodzą na perspektywę „rodzic – dziecko”. I sami zaczynają mówić, że na młode pokolenia nie można tylko narzekać. Że młode pokolenia trzeba przede wszystkim zrozumieć. Ale też chyba poświęcić im czas. Czas na to, by wychować tych jeszcze młodych kilkulatków i czas na to, by z dwudziestolatkami zacząć na nowo budować relacje bez tableta w ręku.
Czy będzie to łatwe? Nie wiem. Ale z drugiej strony jaką mamy alternatywę? Albo zepchniemy nasze dzieci bardziej w odchłań technologii. A to robimy narzekając na nich, oceniając ich i etykietując. Albo pokażemy, że realne relacje mają sens. Są wartościowe. I są po prostu fajne!
Czy chcę przez ten post zabronić technologii dla dzieci? Nie.
Moje dzieci też czasem grają w Angry Birds na mojej komórce. Też oglądają bajki. Też czasem na youtubie puszczamy sobie piosenki. Nie zaprzeczam czasom którym żyjemy. Nie chcę by moi Synowie nie rozumieli świata w którym żyją. Bo w nim żyją.
Ale dzieje się to jednocześnie w pewnych ramach i zasadach, które ja jako rodzic chcę kontrolować. Bo … bo głęboko wierzę, że relacje w realu są bardzo wartościowe. I tego też ich przede wszystkim uczę. Daję szansę na to by budowali relacje z kolegami i koleżankami. Wypycham do zabawy na dworze. Zapraszam sąsiadów do domu. I przyjaciół do naszej wiejskiej chatki, gdzie internetu prawie nie ma, gdzie dzieci przez tydzień potrafią nie zapytać o bajką w TV. Po co? By radzili sobie z swoją nudą, spadkiem energii. By będąc w relacjach z innymi radzili sobie konfliktami, kłótnią i obrażaniem.
Ale muszę uderzyć się w pierś i powiedzieć.
Nie wiem, czy mi się uda. Nie wiem, czy uda mi się moich Synów wychować na samodzielnych, odpowiedzialnych facetów, którzy jak pójdą do pierwszej pracy nie będą odbierani jako zadufani w sobie, roszczeniowi, a jednocześnie leniwi czy negujący szefów. Bardzo bym chciała … ale czy mi się uda? Nie wiem ….
Wiem jedno!
Bardzo nie podoba mi się ton narzekania, który słyszę. Bardzo mi się nie podoba stwierdzenie „my w naszych czasach” albo „nie wiem co się z tymi dziećmi dziś porobiło …”.
Bo to My rodzice.
MY dorośli to IM robimy ….
To MY ICH tworzymy …
***
Zdjęcia cytatów pochodzą z doskonałej książki „WSZYSTKIE DZIECI SĄ ZDOLNE. Jak marnujemy wrodzone talenty” autorstwa: Gerald Hüther, Uli Hauser, wydanej przez „Dobra Literatura”. Polecam ją wszystkim rodzicom.
A ten tekst powstał w ramach akcji WE TROJE NA KOZETCE. Zajrzyjcie do Anety na Anowa.pl i do Krzyśka na krzysztofsliwinski.pl, by zobaczyć jak oni ujęli temat.