Przed kilkoma dniami zadzwoniła do mnie bardzo dobra znajoma dziennikarka, która często przeprowadza ze mną do rozmowy do „Kobiety i życia”, jak i „Świata kobiety”. Tak, tak ze specjalną dedykacją dla mojej drogiej Teściowej udzielam się w tych magazynach jako ekspert od asertywności, komunikacji, budowania relacji i innych psychologiczno – relacyjnych zagadnień.
Aneta, bo tak ów dziennikarka ma na imię, a jej bloga znajdziesz tu, tym razem poprosiła mnie o wypowiedź na temat złości. Tak, złości i sposobów radzenia sobie z tą emocją.
Zagaiła rozmowę mniej więcej tak:
„Mam dla Ciebie nowy temat. Złość. Ty chyba wiesz coś na temat złości i ten temat powinien Ci podpasować …??”
„A tak. Tak, ja często doświadczam złości! Uśmiechnęłam się … mówiąc szczerze, z serca. Złość to moje drugie imię!!”
Taka była moja pierwsza reakcja.
Aneta na chwilę zamilkła.
Zawahała się.
Tak, jakby była zaskoczona moją szczerością i moim wyznaniem.
Tak jakby, nie takiej wypowiedzi się spodziewała. Ode mnie. Od psychologa, coacha, eksperta – w domyśle. Tak jakby zakładała „a, pewnie często jej Klienci mają problem z złością” albo „w firmach często obserwuje złość, frustrację pracowników …”. A tu taka historia. Marta się złości!!
Ta chwila wątpliwości minęła Anecie bardzo szybko.
Zna mnie.
Wie, że prawdziwy człowiek ze mnie i każda emocja nie jest mi obca…. Ale jej reakcja, ta chwila wątpliwości, dała mi do myślenia. Przypomniała mi bowiem, jak często inni zakładają, że ja ów psycholog, ekspert, trener i coach mam wszystko w życiu, w emocjach, w relacjach poukładane. A nawet często nie tylko zakładają, ale i oczekują i te oczekiwania wyartykułują. Że ja, ze względu na wykonywany zawód, powinnam coś robić lepiej, bezbłędnie, doskonale, wręcz książkowo. A to oczekiwanie powinno się (według nich) przełożyć na brak emocji, tzw. profesjonalizm, ustępowanie, a przede wszystkim nieustającą troskę o innych, dochodzącą często do uległości. Tymczasem, ja tak nie działam. Tymczasem, ja tak nie potrafię. Tymczasem ja NIE chcę nawet potrafić!! Jak to? Mam w każdej sekundzie swojego życia trzymać profesjonalny dystans? Nie chcę i już. Chcę być człowiekiem, chcę czuć. Chcę doświadczać!! Chcę popełniać błędy!! Bo właśnie to doświadczanie, te błędy sprawiają, że mogę usiąść w intymnej relacji z drugą osobą, jeden na jeden i być dla niej coachem, jakiego potrzebuje. Jaki będzie jej służył …
Nie ukrywam, że przy okazji zadałam też sobie pytanie „Hej Marta, a może to Ty pokazujesz innym, że jesteś idealna, perfekcyjna, poukładana?” I choć moja intencja jest inna. I choć jestem wielką zwolenniczką ucieczki od perfekcjonizmu i odpuszczania sobie – nawet pisałam kiedyś o tym tu. To może jednak, gdzieś daję innym „takie perfekcyjne” sygnały na swój temat? Nie wiem. Przyjrzę się temu. Obiecuję!!
Ale tymczasem wracają do złości.
Złości, jak i zaskoczenia, które jakby nie patrzeć pojawiło się w rozmowie z ów Anetą.
Tak tak moi mili Państwo!!
JA też!!
Otóż JA też doświadczam złości. Złoszczę się. Wkurzam. A nawet często wku%^%#@wiam!
Tak mam i już. Basta. Złoszczę się!! Prawdziwy ze mnie człowiek. Taki jak Ty. Taki jak inni.
Może różnię się od innych tym, że bardziej tą złość rozumiem.
Wiedza, doświadczenie, posiadane przeze mnie narzędzia do pracy z innymi sprawiają, że jestem tej złości trochę bardziej świadoma.
Ale na poziomie reagowania – reaguję jak inni. Mąż świadkiem. Dzieci świadkiem. Życie świadkiem ….
Prawdopodobnie też poświęcam mojej złości więcej, niż inni, uwagi. Analizuję ją i próbuję rozłożyć na czynniki pierwsze.
Traktuję tą moją złość jako objaw, który sygnalizuje mi potrzebę zmiany.
Zmiany, którą staram się wprowadzić. Staram się. Raz lepiej, raz gorzej …
Znam też mechanizmy z niej wychodzenia.
A nawet czasem dbam o to, by ów złości uniknąć.
Ale!!
Ale!!!
Ale na miłość boską. Jeżeli nawet przeczytałam o złości kilka książek, jeżeli nawet uczę innych, jak sobie z nią radzić, czy jej unikać – to nie znaczy, że potrafię na co dzień żyć bez złości.
Żeby była jasność. W złości krzyczę, klnę jak szewc (nawet przy dzieciach!), płaczę (bo złość łączy się mi z bezradnością), potrafię rzucić książką, kubkiem, czy długopisem.
Jestem człowiekiem, którego układ nerwowy i hormonalny jest taki sam, jak każdego innego przedstawiciela homo sapiens. I bycie psychologiem, coachem, trenerem nie zwalnia z szansy złoszczenia się w sytuacjach, które mogą wywoływać złość.
A potem? A potem, jak doświadczę złości, to jak każdy żałuję. Potem, już może jak nie każdy, zawsze przepraszam tych, którym przez przypadek się oberwało od mojej złości. A potem często myślę, co z tą złością zrobić? Jak jej w przyszłości uniknąć? Jak sobie z nią radzić? Co ją powoduje? Dlaczego ta reakcja się pojawiła? itd …
Jak pisze Brene Brown o sobie, w książce „Z wielką odwagą”, „(…) może i jestem dobrym kartografem piszącym mapy na temat życia pełnym sercem, z wielką odwagą, życia z swoją wrażliwością i niepewnością. Ale też bardzo często jestem podróżnikiem, który nie potrafi korzystać z tych map i po prostu gubi się, traci cel z oczu, zbacza z drogi i traci, a potem nadrabia kilometry”.
Powiem krótko. Też tak mam!!
Brene Brown może powiedzieć, że jest kartografem, ponieważ prowadzi od kilkunastu lat badania na temat wstydu i wrażliwości. Ja na dodatek nie mogę powiedzieć, że jestem kartografem. Ja mogę powiedzieć, że znam się na mapach napisanych przez innych. Umiem ich użyć, gdy planuję podróż „na kuchennym stole” a posiadanie doświadczenie i wykonywany zawód mi w tym pomaga. Potrafię też o mapach pięknie, interesująco, czasem prowokująco opowiadać. Ale, gdy już sama wyruszam w podróż często gubię się i błądzę. Tracę cel. Utykam. Zbaczam z szlaku. Cofam się. Nadrabiam potem kilometry z straszną zadyszką i zmęczeniem. Z tym, że nigdy się poddaję. Dużo o tych podróżach myślę. I nieustająco wyruszam w kolejne podróże z pełną świadomością trudnych dla mnie przygód, na które się narażę …
Gubię się. Popełniam błędy. Walczę z sobą. Walczę z swoimi emocjami. Słabościami. Ciemnymi stronami.
Ale wiem jedno. Tak jak z tą złością, tak i w innych obszarach.
Staram się!! Pracuję!! Codziennie każdego dnia chcę być lepsza, choć nie zawsze mi się to udaje…. I pełnym sercem i z pełną świadomością chcę wspierać w tym moich Klientów, czy Uczestników moich szkoleń.
A tak przy okazji.
Tak przy okazji, chcę wyjaśnić kilka innych mitów, błędnych przekonań, czy niejasności na mój temat. Tak więc oprócz tego, że się złoszczę to, to ja Marta Iwanowska – Polkowska, JA też:
- Boję się. Wiem czym jest strach. Panika. Na przykład boję się jeździć na nartach. Kiedyś przyprawiłam jedną z moich Klientek w osłupienie tym, że oto ja bałam się zjechać na nartach po kilkunastu latach przerwy. A co więcej cały swój strach przerzuciłam (w formie złości i pretensji, oczywiście) na mojego kochanego męża, który to ten powrót na narty zainicjował. Ale żeby była jasność. Boję, ale jeżdżę. I sprawia mi to przyjemność. Za każdym razem, gdy stoję na stoku walczę z moim strachem…. i jadę!!
- Poczytuję wiele książek, ale nie czytam książek regularnie. Nie zawsze czytam książki w całości. Regularnie natomiast książki kupuję. Kupuję książki wręcz nałogowo. Bo je kocham, bo chcę czytać, bo niektóre powinnam mieć. Ale nie zawsze czytam w takich ilościach, tempie, jak by innym się pewnie wydawało.
- Gotuję. Piekę chleb i robię przetwory na zimę. Ale uwielbiam też podjadać. Kocham nachos’y, frytki z MC’ Donalda i popcorn. Ba, nawet w kinie kupuję popcorn. Duży. Największy. Ja zjadam 70%, a mąż 30%. Wiem, wiem to może być przykład na niską samokontrolę … „Coach i niska samokontrola?” – pewnie macie teraz taką myśl?
- Jestem zazdrosna o męża. Strasznie. Okrutnie. Jesteśmy parą 17 lat. Wiele innych par uważa nas „za przykład”. Kochamy się niezmiennie, mocno, namiętnie i czule. Ale ja i tak jestem zazdrosna o każdą „babę”, która z nim gada, wyjeżdża służbowo, jest na służbowej imprezie. Tak mam i już. Choć wcale nie jest mi z tym dobrze. Ech.
- Kocham filmy, seriale, programy o gotowaniu, programy wnętrzarskie. Zmęczona, potrafię spędzić cały wieczór na kanapie „zachwycając się” ucieczką na angielską wieś, wielkimi projektami, bądź Anthony’m Bourdain’em podróżującym bez rezerwacji. I choć wiem, że to strata czasu. Straszna! I to złe dla mózgu! Oj bardzo złe! I można by było w tym czasie poczytać, napisać post na bloga, nauczyć się czegoś. To jednak czasem wybieram TV … zamiast kolejnej dawki pracy, czy własnego rozwoju.
- Uwaga!! Czytające mnie Mamy, coś dla Was. Chcę ogłosić, że krzyczę na swoje dzieci. Tracę cierpliwość. Często mówię „mam dość”. To właśnie w obszarze macierzyństwa doświadczam najwięcej porażek i złości … Kocham moje dzieci nad życie. A jednocześnie czasem wystrzeliłabym je w kosmos. Nie znam Mamy, które nie doświadcza takich ambiwalentnych stanów. Ja ich doświadczam! A Ty?
- Czasem się spóźniam. Czasem przyjeżdżam na spotkania „na styk”. Nawet, gdy na sesje coachingowe oficjalnie jestem punktualna, bo to ja czekam na Klienta. To wiem. Tylko ja wiem, że powinnam być czasem o kilkanaście minut wcześniej. By nie jechać w stresie, za szybko i ryzykownie. Mieć więcej czasu na skupienie, zebranie myśli. Dla mnie jest to więc „spóźnienie” – bo tak naprawdę, to odejście od wewnętrznych standardów. Które mam. A których czasem nie jestem w stanie przestrzegać. Albo nie dbam o to w dostateczny sposób …
- Nie wyrabiam się czasem na zakrętach. Czasem też nie dotrzymuję terminów. Nie ogarniam wszystkich tematów, na które się zobowiązuję. Na przykład przez kilka ostatnich miesięcy chwalmymamy.pl leży i kwiczy. To nie jest mój powód do dumy. Ba! Ja tego nie znoszę. Bo uwielbiam organizować, planować, mieć kontrolę. Lubię być Panią swojego życia, czasu, kalendarza. I generalnie nią jestem, ale ostatni rok był dla mnie tak nieprzewidywalny, zmienny, trudny, że wiele planów po prostu strzelił szlag. Tak!! Mi się to też zdarza.
- Piję alkohol. Piję piwo, whisky z colą, prosecco. A wino kupuję w Biedronce, czy Lidlu. I też piję! Czasem palę. Lubię palić. Lubię rozmowy przy papierosie. A na dodatek opalam innych, bo przecież by uniknąć regularnego palenia nie kupuję papierosów. No i chyba dałam kolejny dowód mojej „niskiej samokontroli”.
- Przeżywam niepewność decyzji. Mój mąż wie najlepiej, że o ważnych decyzjach muszę ciągle gadać, gadać i jeszcze raz gadać. Analizować je na tysiąc sposobów. Konsultować. Sprawdzać. Omawiać. Szukać pewności. Z koleżankami, z rodziną, z Polkami, na sesjach coachingowych – swoich żeby była jasność. Czyli takich, w których ja jestem Klientem. O … i wyszło na jaw. Ja też korzystam z coachingu 🙂
- Kłócę się. Mam nieporozumienia. Nie zawsze jestem miła i dobra dla wszystkich. W różnych relacjach mam wzloty i upadki.
- Czasem jestem na prowadzone przeze mnie szkolenia przygotowana w 75 czy 80 procentach – a nie w 110, jak pewnie oczekiwał by świat. Czasem improwizuję. Czasem idę na żywioł, licząc na to, że „pozostałe procenty” wypełnię doświadczeniem, umiejętnością prowadzenia procesu, urokiem osobistym, anegdotą, czy energią grupy.
- Nie zawsze efektywnie wykorzystuję szkolenia, w których biorę udział … Lubię, jako uczestnik, chodzić na szkolenia. Uczyć się w procesie, od innych, doświadczając. Choć muszę się przyznać, że nie zawsze wracam do materiałów z szkoleń. Do swoich notatek, lektur, opracowań. Leżą one spokojnie na biurku wiele, wiele tygodni zanim do nich wrócę, bądź przełożę w inne miejsce. Choć doskonale wiem, że utrwalanie wiedzy jest najefektywniejsze dla procesu uczenia się. A pewna Marta W. doskonale wie, że od listopada zeszłego roku próbuję zmierzyć się z kursem on-line, do którego dostęp wykupiłam, a na którego efektywne i pełne przejście ciągle nie starcza mi czasu….
- Nie lubię tracić kontrolę. Nie lubię zmian, które wymusza na mnie los. Które nie są moją inicjatywą. I tak mili Państwo, zmiany mnie też wytrącają z równowagi ….
Jeżeli nadal wierzysz, że jestem idealna, perfekcyjna poukładana, ogarnięta, tylko dlatego bo jestem coachem – to proszę, uwierz mi, że się mylisz. Przepraszam jeżeli Ciebie rozczarowałam, ale tak jest.
Jeżeli potrzebujesz pewności, napisz do mojego męża. A On na pewno oprócz tej listy 14 punktów dołoży jeszcze pewnie kolejne 14, a może i 114 innych, podpartych jego długoletnią obserwacją mojej nie idealnej, nie perfekcyjnej i bardzo ludzkiej osoby.
Ale tak, jak jemu te wszystkie punkty nie przeszkadzają, by mnie kochać (w niedzielę mamy 12stą rocznicę ślubu!!!), tak i JA kocham siebie i akceptuję.
Akceptuję i chcę zmieniać. Tak chcę się zmieniać, chcę nad sobą pracować – by mi samej ze sobą żyło się lepiej. Nie mówiąc o innych. Chcę też, bo człowiek – jego emocje, przekonania, postawy, reakcje to najważniejszy i najpiękniejszy temat na świecie. Temat, który zgłębiam, poznaję już konsekwentnie od nastu lat. I temat, „z którego” uczę innych.
I wierzę, że jestem w tym autentyczna. Prawdziwa. Cała JA. Cała urzeczywistniona JA.
Ot tyle. A może, aż tyle.
Dobranoc!
***
PS. Dlaczego dziś, właśnie dziś puszczam w świat ten wpis?
Choć rozmowa „o złości” chodziła mi po głowie. A ów wpis zaczęłam pisać kilka dni temu, to dziś, właśnie dziś moja znajoma coach, Joanna Chmura, (którą bardzo cenię) na swoim profilu na FB, zamieściła ten oto krótki wpis o autentyczności. O autentyczności nas coachów. A raczej jej braku …
O tym, że my coache – to LUDZIE ze wszystkimi blaskami, ale też z wszystkimi cieniami ludzi. I udawanie, że ludźmi nie jesteśmy, że „jacyś lepsi” jesteśmy, że mamy wszystko idealne, poukładane, perfekcyjne …. jest po prostu UDAWANIEM!!
A ja udawać nie chcę.
Udawaniu mówię NIE!!!
Nigdy nie chciałam. I mam nadzieję, że nigdy jako coach nie udawałam kogoś innego niż jestem.
I na pewno nigdy nie będę chciała.
Idąc więc za postem Asi, włączyłam dzieciom bajkę i skończyłam ten wpis.Taka ze mnie zła Matka …
Mam świadomość, że może ten wpis „odczaruje” mój wizerunek, może urealni, a może niektórych moich Klientów odrze z wyobrażeń na mój temat. Może ktoś uzna – „Ona? Taka jest? To nie nadaje się na coacha?”.
Nie powiem, że nie dbam o to. Bo to co myślą o mnie inni w jakimś stopniu jest ważne dla mnie. Ale chcę od razu powiedzieć – profesjonalny coach, za które chcę się uważać to coach prawdziwy, autentyczny i szczery. Tak mówi kodeks ICF, któremu jestem wierna. Dodam też, że bycie coachem zakłada, że potrafię używać pewnych narzędzi i metod do wspierania rozwoju innych. Potrafię ich stosować do poszerzania perspektywy Klientów, do wprowadzania ich w refleksję nad sobą i swoim działaniu. W tej definicji nie ma ani słowa o tym, że coach przestaje być człowiekiem i zaczyna być idealny ….
Dobranoc, jeszcze raz!!
Podoba Ci się ten wpis – zostaw dwa zdania od siebie!
Dziękuję!!
Uwielbiam Cię!!! Całą! 😀
Dziękuję 🙂 I z wzajemnością!!
Martusiu przecież każdy z nas jest człowiekiem… A człowiek (każdy) ma swoje zalety i wady bez względu na to czy jest coachem, prezydentem czy panią, która stoi na kasie w biedronce… Wspaniale, że potrafiłas o tym napisać. Gratuluję. Bo najważniejsze jest się przyznać przed samym sobą że nie jest się idealnym. Ale nie ma się czym martwić… Ideały ludzkie nie istnieja. To miłość i przyjaźń sprawiają że jesteśmy idealnym partnerem, przyjacielem, mamą… Zapewniam Cię że dla swoich dzieci jesteś mamą idealną, a dla Marcina idealną żoną 🙂 bo Cię kochają…
Ps. Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy :*
Dziękuję pięknie za reakcję, komentarz i życzenia!!
Ten wpis wymagał od mnie pewnej odwagi, ale wierzę że było warto….
Pozdrawiam, M
Dziękuję 🙂
Ja też… Prawie w 100%, bo strasznie nie lubię papierosów
To ja dziękuję, za „dziękuję”. Dla mnie tak ważne jest, by z pisaniem trafiać.
A żeby było ciekawiej, nie lubię jak inni palą … ale czasem zapalić lubię 🙂
Ja też 🙂 Czasem robię błędy językowe i o zgrozo ortograficzne. Też nie zawsze jestem w przygotowana na 110% do warsztatów i konsultacji, a odchodzenie od perfekcjonizmu w pisaniu uważam za moją największą zdobycz rozwojową: http://autentycznycopywriting.pl/perfekcjonizm-i-pisanie/
Aniu, z tymi błędami to u mnie masakra. Jestem tzw. „Dys” i choć by mnie przypalali to czasem błędu nie zauważę. PS. Czytałam Twoją książkę i ostatnio pożyczyłam ją Klientce, by napisała swoje autentyczne Bio.
Pozdrawiam, Marta IP
NAPRAWDĘ?! 🙂
A tak na serio: siła tkwi w Marcie odmitologizowanej (vide wszytkie medialne stwory coachopodobne).
Tak trzymać! Pozdrawiam.
Dziękuję!! Żebyś wiedziała Renata, jak mi ciążą te wszystkie mity wokół coachów.
Jak mnie drażnią te wszystkie pozy, maski.
Nie do twarzy mi z nimi 🙂