O radości. O czuciu ….

O radości. O czuciu ….

Wiem, że jest późno. Że niedziela. Że jutro do pracy. I pewnie wszyscy już śpią, ale ja muszę … Muszę, bo się uduszę. Muszę napisać, poruszyć, dotknąć ten temat choćby nie wiem co… Teraz!
A tym tematem jest #RADOŚĆ – najbardziej pożądana, a jednocześnie tak bardzo deficytowa emocja. Tak bardzo ulotna, podatna na działanie wielu zagrażających czynników, a jednak prowadząca do szczęścia i do #nażyćsię też…
Ale od początku. Przez ostatnie dni dostałam kilka bardzo miłych komentarzy i wiadomości od tych, którzy śledzili (na Instagramie, czy fejsbuku) moje wakacyjne wojaże. Pisaliście, że na udostępnianych przeze mnie zdjęciach widać moją radość, radość mojej rodziny … że fajnie nas „takich” widzieć. Że tęskno za takimi emocjami w internetach. Wiecie jak to jest z social media. Miło się czyta komentarze. Miło zbiera serduszka i kciuki … ale tak serio, tak bardzo serio to pierwszy raz tak mocno poczułam, że ta radość jest absolutnie autentyczna. Prawdziwa. Szczera.
Tak totalnie czuta! Czuta tam na wakacjach i odczuwana teraz, gdy wracam już tylko do tych wspomnień. Że jest taka prawdziwa, że ją widzę – nie tylko na tych zdjęciach, ale bardzo często w swoim życiu, nawet w trakcie roku szkolnego! W pracy też  … Ale szczerze, szczerze to kiedyś tak nie było…

Kiedyś, dwa, cztery, sześć lat temu … Hmmmmy … To mi tak bardzo do śmiechu wcale blisko nie było. A radość się zdarzała. Wydarzał. Raczej przypadkiem, przy okazji niż ciągle … było jej w moim, w naszym życiu za mało.

Więc jeżeli myślisz sobie… „Hhmyyyy … Ja też chcę czuć radość! Ha!! Ja też chcę ją czuć! Wow! Chcę mieć jej więcej w swoim życiu.”

To muszę Ci szczerze napisać, że to wcale nie jest takie proste i takie oczywiste, że hop siup Ci się to uda. … Życzę Ci tego! Bardzo! Z serducha prosto kibicuję i trzymam kciuki. Ale wiem jak jest … Ale sama wiem, że droga od „chcę czuć” radość do „czuję radość” bywa kręta i bardziej mroczna niż nam się wydaje …
Więc moi mili, jeżeli zapragniecie czuć radość, zamarzycie by doświadczać szczerej, pełnej radości więcej w swoim życiu >>> to …. To jednocześnie zaprosicie do swojego życia wszystkie inne „trudne i ciężkie” emocje, takie jak złość, smutek, strach. Takie jak żal, frustrację, wstyd … czy po prostu niepewność.

Ale moi mili innej drogi nie ma. 
Aby czuć radość trzeba czuć! 
Aby czuć radość trzeba czuć … powtórzę i podkreślę … 
Trzeba być wrażliwą, być wrażliwym na to co dzieje się w środku. Na wszelkie emocje jakie do nas przychodzą. Jak zaczniemy je przeżywać, to początkowo będzie mrocznie i ciężko, ale z czasem …. zrobi się też miejsce, ustąpić się przestrzeń na czucie radości, na doświadczanie jej … 
Tak jak do światła droga zawsze prowadzi przez ciemność. 
Tak! Droga do radości prowadzi ZAWSZE przez te trudniejsze, mniej przyjemne (ale równie potrzebne) emocje. 
Jak pisze Dalajlama …. (w książce „Wielka księga radości” do której będę często wracać). Piękno zawsze rodzi się przy odrobinie cierpienia i bólu….

Dlaczego piszę, że żeby czuć radość trzeba przede wszystkim zacząć czuć?
A mamy moi mili tendencję do unikania czucia. Mamy skłonność do zamrażania emocji, upychania ich w ciele, spychania do nieświadomości. Uwiedzeni, czy raczej zamroczeni przekonaniami, czy związani twierdzeniami mówiącymi, że „poważni ludzie panują nad emocjami”, czy też „że wrażliwość to oznaka słabości” i „że dorośli nie zajmują się emocjami” ….Jednocześnie nie umiejąc wyrażać emocji, mówić o nich – bo czy ktoś z nas był tego uczony w dzieciństwie? (ja nie!!) … zamrażamy je, odwracanych od nich głowę i serce, udajemy że ich nie czujemy, bądź znieczulamy się, by ich nie czuć.

Znieczulamy przez alkohol, jedzenie, narkotyki, zakupy, social media, sport, ale też złośliwość i sarkazm, czy sprzątanie bądź nadmierną religijność.

My dorośli XXI opanowaliśmy trylion osiemset trzy i pół sposoby na to, by nie czuć trudnych emocji takich jak złość, smutek, strach, rozczarowanie, żal, wstyd czy rozdrażnienie. Jesteśmy w tym mistrzami! Ale ciało wie. Ciało zawsze czuje … Ale!
Ale trzeba pamiętać o tym, że jak nie czujemy tych wszystkich trudnych emocji… to nie czujemy też radości! Koniec kropka. Pisze o tym moja największa inspiracja #brenebrown bodajże w „Darach niedoskonałości” (jak wrócę do domu sprawdzę to, obiecuję …).Jednym z wyników jej badań, które mi osobiście najtrudniej było zaakceptować i wdrożyć, był ten mówiący o tym, że unikając trudnych emocji odbieramy sobie szansę na czucie radości. Że gdy znieczulamy swoje ciało, by nie czuć złości, wstydu czy rozczarowania to oduczamy swoje ciało czuć też radość, błogość, spełnienie … wszystko co piękne w odczuwaniu. Gdy czytałam o tych wynikach byłam w czarnej d%&^^upie emocjonalnej. Szczerze!! Mijał wtedy rok od śmierci mojego Ojca, zmagałam się z diagnozą Syna, byłam przytłoczona opieką nad coraz bardziej schorowanymi dziadkami, nie panowałam nad swoją karierą zawodową, w której robiłam to, czego nie chciałam (zajmowałam się oceną…), czułam smutek spowodowany różnymi trudnymi sytuacjami u moich bliskich … Chciałam czuć radość! Strasznie za nią tęskniłam. Upierałam się na to, by ją czuć! Wtedy powstało #nażyć … ale okazało się, że żebym ją czuć muszę zacząć CZUĆ, ZACZĄĆ K%$!@WA CZUĆ TE WSZYSTKIE OBRZYDLIWE, CZARNE, MROCZNE, TRUDNE EMOCJE których nie chciałam czuć …
Ale jak się pewnie domyślicie poszłam przez ciemność do radości … weszłam w bagno, którego tak mocno unikałam … i przeżyłam.
Nie utopiłam się. Jestem. Czuję.
Czuję radość! Dziś … o tym jak wyglądała droga przez ciemność napiszę innym razem.

A dziś czuję radość!

Nigdy się tak dużo nie śmiałam.

A śmieję się doprawdy dużo i głośno, co może potwierdzić moja cudowna sąsiadka Magdalena 
Hmmmmyyy i wiecie co?
Mam wrażenie, że nie tylko ja miałam, miewam (tak!) problem z radością. Nie tylko ja chciałam ją czuć, a nie mogłam. Słyszę o potrzebie większej radości często podczas warsztatów. Często tęsknią za nią moi Klienci coachingowi.

Dlatego też zdecydowałam się, że od czasu do czasu będę pisać Tobie, Wam o radości właśnie – o praktykach, które do niej prowadzą. O warunkach, które jej sprzyjają. O tym co ją odbiera, jej pozbawia … O powiązaniach w jakie radość wchodzi z innymi stanami i emocjami. Ale też o tym, że nie możemy popadać w „terror radości”. Bo co to to nie … O tym też napiszę. Bo jak śpiewa Kuba Badach „nie możemy być cały czas reklamą szczęścia” …

Chcę pisać o radości, bo radość – jako emocja podstawowa – wiąże się wszystkimi czterema obszarami jakimi zawodowo się zajmuję:
• z karierą i spełnieniem zawodowym,
• z przywództwem i byciem autentycznym liderem,
• z rodzicielstwem, w szczególności z rodzicielstwem z spectrum w tle …
• i z Waszym ulubionym #nażyć

Oj tak radość jest wszędzie. Czy raczej potrzebujemy radości w wszystkich obszarach życia. Bez radości nie ma życia.
Kropka.
I już.

Ps. Jeżeli czujesz, że ten post jest wartościowy, a pisanie o radości będzie miało dla Ciebie wartość – daj sygnał, napisz komentarz, puść go w świat. Nie ukrywam, że da mi to dużo radości i poczucia sensu też. Poczucia, że mogę Ci moim pisaniem dać radość 

Chcę czuć swoją wartość …

Chcę czuć swoją wartość …

Jak wiecie wierzę, że wszechświat łączy nas ludzi, nasze myśli, nasze refleksje w magiczny sposób … na tym opiera się moja teoria żółtych kropek.
Wczoraj wieczorem nad wyraz mocno to poczułam. Wczoraj wieczorem Klientka wypowiedziała przy mnie te słowa …
A to są moje słowa, sprzed roku …

Chcę czuć pewność siebie, swoją wartość teraz …

Teraz, gdy zdjęłam już zbroję, która chroniła mnie przez lata …

Zbroję perfekcjonizmu, intensywnego rozwoju i osiągnięć …

Chcę czuć pewność siebie bez presji i konieczności wymieniania swoich wszystkich zawodowych dokonań …

Dokładnie rok temu modliłam się, by „to” mi się udało. Bym poczuła pewność, siłę, zaufanie do siebie jak „zdejmę zbroję”, którą była praca jako konsultant, asesor w zakresie oceny kompetencji pracowników … Jak zdejmę zbroję bycia wspólniczką i zostanę sama – sama jako Manufaktura, sama jako Marta … i tylko JA, #nażyćsię, rodzice AS’ów i kilka żółtych kropek….

W piątek, piątek stycznia minie rok od zdjęcia zbroi i odsłonięcia się.
Dziś roku trenowania pewności siebie czuję się jak lew, Merida Waleczna i moja kotka Brave w jednym i mam ochotę śpiewać „Mam tę moc!!” …
Czy mi się to udało?
Czy czuję tą pewność?

Nie stale. Nie codziennie.
Co raz częściej mi się to udaje. Coraz częściej ją czuję … ale nie zawsze.
Są chwilę, gdy upadam, a moja pewność siebie leci razem ze mną. Są chwilę, kiedy rosną mi skrzydła i ufam sobie bezgranicznie. Są chwile kiedy myślę „po co mi to był? Trzeba było siedzieć w zbroi …” Na szczęście te myśli odrzucam, przeganiam, mówię im „precz” … choć są naturalnym wyrazem marzenia o sile, przewadze jaka nam towarzyszy w chwilach słabości …

Ale coraz odważniej mówię nie tylko sobie, ale i innym, że tak jestem coachem i żyję z tego, że wspieram innych w urzeczywistnianiu swojego JA. I mówię to bez zawahania, bez drżenia w głosie, bez wstydu, bez tłumaczenia się … I to jest moja MOC!

Skąd ją biorę?

  • z siebie z swoich wartości, które są dla mnie ważne, których chcę bronić, o które chcę zabiegać w swojej codzienności,
  • z intencji, jakimi kieruję się w życiu,
  • z umiejętności, które mam, którym ufam, które chcę świadomie doskonalić,
  • z przekonania, że jestem wartościowa „taka jaka jestem”, z przekonania że jestem „doskonała w moich niedoskonałościach”, z przekonania, że „jestem kompletna”,
  • z bliskości moich bliskich, którzy są dla mnie bezpieczną przystanią, gdy na arenie życia ktoś strzeli mnie z liścia,
  • z lasu, do którego uciekam, gdy za dużo się dzieje w moim życiu,
  • z piosenek, które są moimi hymnami – jak Viola i „Made of”,
  • w wyrozumiałości, jakiej wobec siebie się uczę ….

Ćwiczę.

Trenuję.

Nie poddaję się.

Jak to mawia #BreneBrown „albo masz komfort, albo masz odwagę” – nie można mieć tego i tego i jednocześnie. Ja chcę odwagi. Nie mam siły nosić zbroję i być jednocześnie wrażliwa, spełniona, szczęśliwa, być dostępna emocjonalnie dla siebie i dla najbliższych. Zbroja nie daje odwagi. Zbroja ją zabija …

Dlatego ją zdjęłam.
I żyję!

Melduję, że przeżyłam rok.

Melduję, że ten rok był dla mnie wyjątkowy i piękny za razem.

Melduję, że pary razy zostałam zraniona. Upadłam.

Ale setki razy pokazałam siebie, swoją odwagę. Swoją siłę i swoją wrażliwość.

Melduję, że ma więcej znajomych, dobrych dusz, ludzi mi bliskich.

Nie jestem sama …

Kto dołączy do mnie?

A Ty masz odwagę budować bez instrukcji!?

A Ty masz odwagę budować bez instrukcji!?

„Mamo!! Zobacz zbudowałem coś bez instrukcji.” Krzyczy mój sześcioletni, młodszy Syn i biegnie z pokoju, by z dumą pokazać swoje nowe „dzieło” z lego.

„Super Synku, pokaż co zbudowałeś!” mówię i kucam, by poznać to „dzieło”. Bo „dzieło” – to według moich dzieci najtrafniejsze określenie efektów ich twórczej pracy.

Kucam. Oglądam a On mówi: „Mamo, ja lubię budować bez instrukcji. Wiesz?.”

Ja: „Wiem Synku i bardzo dobrze Ci to wychodzi. Widzę, że to lubisz, że sprawia Ci to przyjemność i radość!”

Roch dalej: „Ale wiesz co Mamo? Wiesz co jest najlepsze? To jest mega dziwne. Jak zaczynam coś budować to nie wiem, co mi wyjdzie. Nie wiem! Totalnie nie wiem! Chcę i zaczynam. Po prostu buduję. Po prostu zaczynam i to mi wychodzi. „Głowa mi mówi”, co mam robić. Ja po prostu chcę i buduję. Chcę bardzo i mi „coś” wychodzi! A potem głowa mi mówi, które klocki dokładać. I wychodzi coś fajnego!!”

Ja: „A serce? Co ci serce podpowiada?”

Roch z uśmiechem: „…. że budowanie bez instrukcji jest fajne. Fajowe!!”

I tak sobie myślę.

Myślę i mam pokusę zadać Ci te pytania:

A Ty masz odwagę budować coś bez instrukcji?

A Ty umiesz zaufać temu, co Ty chcesz, temu TY czegoś potrzebujesz? I … I nie czekać na instrukcję, nie szukać jej na zewnątrz i po prostu posłuchać siebie – swojego serca? Na ile masz gotowość, by wsłuchać się w siebie? Na ile …?

Na ile potrafisz odłożyć plany, wskazówki, rady innych? Na ile potrafisz powstrzymać potrzebę kontroli i ścisłego planu? Na ile masz gotowość, by żyć bez instrukcji. Na chwilę. Na jeden dzień, by pójść za swoim sercem?

(…)

Ja próbuję.

Ja coraz częściej się łapię na tym, że chcę być jak mój Roszek.

Chcę częściej ufać sobie. Ufać sercu. Zaczynać „coś” bez planu. Tak po prostu, czekać aż głowa, aż serce zaczną mi podpowiadać „jaki klocek mam teraz dołożyć….”. Na spokojnie. Bez napinki. Bęz lęku, że „nic” mi nie wyjdzie …

Bo to jest fajne!!  Fajowe 🙂


I odrobina teorii. Bo tak myślę, że zaraz może pojawić się u Ciebie pytanie, „dlaczego to jest takie trudne?. Dlaczego nam dorosłym tak łatwo przychodzi odłożyć to co mamy w sercu, by podążać za wskazówkami, instrukcjami, oczekiwaniami innych. To co nas hamuje przed podążaniem za głosem swojego serca?

Oto „wielka trójka” naszych wewnętrznych hamulców:

  • POCZUCIE POWINNOŚCI
  • GŁOS KRYTYKA WEWNĘTRZNEGO
  • PERFEKCJONIZM

Poniżej „zostawię” trzy fragmenty, trzy cytaty pochodzące z trzech wspaniałych, mądrych, i inspirujących książek. Nie będę tych cytatów specjalnie komentować. Po prostu przeczytajcie je uważnie. Z refleksją i odnosząc ich treść zarówno do twórczej pracy mojego Roszka, jak siebie, czy swoich dzieci …  I pytań, tych pytań, które zadałam Ci powyżej!

  1. POCZUCIE POWINNOŚCI, czyli chęć by spełniać oczekiwań innych – bliskich i społeczeństwa, by w ten sposób zaspokoić potrzebę przynależności i … I? I uchronić się przed lękiem przed odrzuceniem.

„Odkrywanie siebie w działaniach podejmowanych wspólnie z drugim człowiekiem to dla dziecka wielkie szczęście. Kto tego w dzieciństwie nie doświadczył, nie będzie miał w życiu łatwo. Dzieci, które tego nie zaznały, szukają zaspokojenia głębokiej potrzeby więzi  nie we wspólnym działaniu z innymi, lecz w nazbyt intensywnym przywiązaniu do najbliższych. Robią wszystko, by zwrócić na siebie ich uwagę, nie odstępują na krok i nieustannie łakną bezpośredniego kontaktu z nimi. Z wiekiem zaczynają jednak odczuwać, że zbyt silne przywiązanie do bliskiej osoby skutkuje się przeszkodą na drodze do własnego rozwoju. Czują się coraz bardziej zniewolone i ograniczone, tracą zdolność odpowiedniego zaspokajania drugiej bardzo silnej potrzeby z jaką przychodzimy na świat p potrzeby wzmacniania, autonomii i wolności. Prowadzi to do wewnętrznego konfliktu wyrażającego się w takich zachowaniach, jak nieposłuszeństwo i krnąbrność. Współżycie z innymi staje się coraz trudniejsze, wszyscy z tego powodu cierpią, a stosunki dziecka z rodzicami układają się każdego dnia gorzej. Ta nieustanna huśtawka między silnym przywiązaniem a potrzebą autonomii nie pozostaje bez wpływu na rozwój, struktury mózgu”

Na podstawie „Wszystkie dzieci są zdolne” Gerald Hunter, Uli Hauser.

 

  1. GŁOS KRYTYKA WEWNĘTRZNEGO – tego „Pana” nie muszę przedstawiać…

„Nazywam to „nieswoim głosem” wewnętrznym podszeptem, który wmawia kobiecie (ale i mężczyznom!), że jeszcze nie jest gotowa do wzięcia sterów w swoje ręce, nie ma dostatecznej wiedzy, nie jest wystarczająco dobra, w tym czy tamtym. To głos zwątpienia, głos wewnętrznego krytyka”.

Na podstawie książki „Podejmij wyzwanie” Tara Mohr.

 

  1. PERFEKCJONIZM

„Perfekcjonizm nie jest tym samym co próby osiągnięcia jak najlepszych rezultatów. Nie dotyczy on dobrych dla nas osiągnięć i rozwoju. Jest to przekonanie, że jeżeli będziemy żyć, wyglądać i zachowywać się perfekcyjnie, zmniejszymy do minimum lub nawet unikniemy poczucia winy, bycia osądzanym i wstydu. Jest on tarczą i to potwornie ciężką tarczą, którą myślimy że nas obroni choć tak naprawdę trzyma nas przy ziemi.

Perfekcjonizm to nie to samo co samodoskonalenie. W perfekcjonizmie chodzi o zdobycie akceptacji i poklasku. Większość perfekcjonistów w dzieciństwie chwalono za dobre zachowanie i dobre osiągnięcia (stopnie, maniery, przestrzeganie reguł, schlebianie innym, wygląd, sporty). I gdzieś po drodze uwierzyli oni – na własną zgubę – że są tym co i jak osiągną. Mają oni zadowalać, działać, doskonalić. Zdrowe wysiłki zawsze skupiają się na osobie, która je podejmuje i na tym co może osiągnąć. Perfekcjonizm skupia się na innych i tym co sobie pomyślą.”

Na podstawie: „Dary niedoskonałości” Brene Brown.

(…)

No dobrze.

Dwa, trzy słowa komentarza 😉

Nie wytrzymałam….

Tak jak pisałam, zatrzymaj się i pomyśl przez chwilę, co wnoszą te myśli, cytaty, słowa autorów?

Jeżeli chcesz być jak Roszek, to Twoim zadaniem jest zrobienie (wewnętrznego i osobistego) porządku z …

Z:

Z chęcią zaspokajania potrzeb innych. Z chęcią kierowania się w swoim życiu zewnętrznymi oczekiwaniami. Bo co jeśli powiesz oczekiwaniom i sugestiom innych „nie dziękuję, posłucham się siebie, tym razem …”? Bo mówiąc „nie” innym, powiesz sobie „tak”. Powiesz sobie TAK – dając sobie tym samym przyzwolenie na odrobinę autonomii i odrębności od innych… Zgodzisz się ze mną?

Z tym głosem. Z tym srogim, mocnym, a jednocześnie cichym wewnętrznym głosem podpowiadającym, co raz to „jesteś beznadziejna”, albo „nie dasz rady”, czy też może „nie nadajesz się nawet do sprzedawania pomidorów na rynku” …

Z potrzebą robienia wszystkiego na 100% a może i 101% czy nawet 110%, która odbiera Ci poczucie radości, spełnienia i godności. A co się stanie, gdy zrobisz coś na 92% czy 78%? … Czy po prostu potkniesz się, popełnisz błąd, skręcisz w złą uliczkę? Często nic. Często nic się nie stanie! Albo nic strasznego i dramatycznego. Świat się „nie zawali” …

 

(…)

I jak to powiedziała ostatnio jedna z moich Klientek:

„Marta, najciekawsze jest to, że to JA muszę,

to tylko JA mogę dać sobie

na to wszystko PRZYZWOLENIE.

Tak przyzwolenie! … To o to chodzi!”

(…)

ps. I o PRZYZWOLENIU będzie kolejny wpis …

 

Wolno? Nie wolno? Oto jest pytanie!

Wolno? Nie wolno? Oto jest pytanie!

Czy mi wszystko wolno?

Czy mi wolno?

Czy mi, Marcie wolno?

To pytanie zadawałam sobie wielokrotnie. Odkąd pamiętam dudniło mi w głowie. Wracało do mnie w różnych momentach życia. Bo teoretycznie tak … Niby TAK!!

Zatrzymując się na chwilę. Zastanawiając się nad głosami, jakie słyszałam w dzieciństwie, to przypomnę sobie te, które mówiły, że „mi wolno”. Tak często mówiono mi, że „mi, Marcie wolno!!”. Byłam wychowywana w przekonaniu, że „świat stoi przede mną otworem”, że „marzenia można i trzeba realizować”, że „jestem dzielną lwicą i sobie poradzę”. Mówiono mi ciągle, że „Marta, jak nie Ty to kto?”. Tak! miałam to szczęście, że słyszałam te głosy. Głównie z ust mojej Mamy, Babci oraz Dziadka. Nie mogę temu zaprzeczyć. Były wokół mnie osoby, które dodawały mi odwagi w urzeczywistnianiu mojego JA … oj tak.

Ale.

Ale te same osoby mówiły mi też, że muszę, że powinnam, że dobrze było … bym była „grzeczną dziewczynką”. Przypominały, że „muszę być porządna”, że „muszę brać odpowiedzialność”, i …że „muszę być odpowiedzialna”, że „muszę myśleć o innych” … Te same osoby dawały mi do zrozumienia, że „mam swoje obowiązki do zrealizowania  … i tak naprawdę dopiero wtedy, kiedy je zrealizuję, będzie mi cokolwiek wolno”. Dopiero, gdy zrealizuję je na odpowiednim poziomie, oczywiście. Jeżeli w ogóle kiedykolwiek je zrealizuję. Jeżeli w ogóle „ten odpowiedni poziom” jest realny …

Ale.

Ale były też osoby, które mnie porównywały do innych. Ciągle, nieustająco porównywały mnie z innymi pokazując, że jak będę jak „ona” czy „on” … to może wtedy porozmawiamy o tym, „co mi wolno”. Tymi porównaniami stawiały mi tym samym oczekiwania, którym nie byłam w stanie sprostać. Takim oczekiwaniem było na przykład opanowanie fizyki.. Ja? Ech, w życiu. W życiu się tego nie nauczę i już … Jestem tępa w tej dziedzinie, takie są fakty. Tak jak faktem jest to, że w życiu nie nastąpi już to, co miało się stać, kiedy, tylko i jedynie wtedy, kiedy w końcu byłabym „orłem z fizyki , jak …”. Jak ten ktoś …

Były też osoby, które krytycznie podchodziły do mnie, moich zamiarów i moich planów, jak np. tych dotyczących studiowania psychologii. Psychologii, a nie medycyny. Dodam cała moja rodzina to lekarze, albo inżynierowie, humanistów brak!. były też osoby, które krytycznie podchodziły też do mojego sposobu patrzenia na świat przez pryzmat psyche, a nie tylko somy. Były też osoby, bardzo mi bliskie zresztą, które zupełnie nie interesowały się moją pracą, aktywnością społeczną, zainteresowaniami i osiągnięciami, a np. studiowanie, a potem praktykowanie psychologii sprowadzały do badań „o psach”. Tak o psach!! I nie chodziło tu o brak wiedzy, czym psychologia jest, ale o prześmiewczy ton … Tak. Tak było.

Ale.

Ale, zdarzało się też, że ktoś mówił mi, że „mi nie wolno …” „nie wolno myśleć o sobie, bo powinnam myśleć o innych”. Sugerowano mi, że „jako psycholog powinnam zrozumieć innych … a nie myśleć TYLKO o sobie”. I dodam, że dotyczyło to relacji prywatnych, a nie zawodowych. Sugerowano mi także, że „myślenie o sobie to egoizm i nie jest to w moim otoczeniu akceptowane”. Słyszałam też, że „moje potrzeby są mniej ważne, od potrzeb innych i ten fakt nie podlega dyskusji”. Słyszałam, „że porządni ludzie nie myślą o sobie, a ja mam być porządna”. Zdarzyło mi się usłyszeć, „że jak nie pomyślę o innych, to zostanę wykreślona z rodziny, inni się ode mnie odetną ….”

Zdarzało się. Ba usłyszałam to nawet wczoraj – „że jako psycholog powinnam wybaczyć, to jak ktoś mnie potraktował i zapomnieć o wszystkich krzywdach z strony tej osoby, po to by odbudować relację z tą osobą. Bo tak trzeba. Tak było by dobrze”. I znów padł argument „że nie wolno myśleć o swoich potrzebach”. A już tym bardziej „psycholog nie powinien”.

.

.

.

I muszę przyznać, że przez wiele lat trochę się w tym wszystkim gubiłam.

Trochę hmmyy … a może bardzo?

Przez lata po omacku szukałam swojego miejsca pomiędzy odpowiedzią na pytanie „czy mi wolno” czy „też nie wolno”.

Błądziłam  pomiędzy wolnością a odpowiedzialnością.

Krążyłam pomiędzy egoizmem a altruizmem. O altruizmie napisałam nawet pracę magisterską.

Szukałam swojego miejsca pomiędzy uległością, asertywnością nie pomijając również agresji. Nie mogąc znaleźć miejsca dla siebie ..

 

Zawsze jednak było mi bliżej do tego, że „jednak, mi, mi – Marcie nie wolno”. Tak jakby magiczny suwaczek wyznaczający w mojej głowie przestrzeń pomiędzy tym co „WOLNO” a tym co „NIE WOLNO” przesunął się w kierunku pola „NIE WOLNO”.  I zaciął się tam. Zaciął się dokładnie w tym miejscu.

W ten sposób w mojej głowie powstało przekonanie, że „będzie mi wolno realizować siebie, swoje potrzeby, swoje JA … DOPIERO i TYLKO wtedy, gdy w pełni zaspokoję potrzeby innych. Dopiero, wtedy kiedy inni uznają, że ich potrzeby są odpowiednio zaspokojone i dadzą mi pozwolenie na to, by było mi wolno realizować siebie”.

A dodam jeszcze, że tego uznania, zgody i akceptacji innych szukałam często także w oczach nie tych, których potrzeby zaspokajałam, ale także w dalszym otoczeniu. U zupełnie pobocznych osób.

Nieustająco szukałam zewnętrznej zgody na realizację moich!!, kurczę moich potrzeb. Szukałam tej zgody u innych, a nie u siebie. Tak, jakby czyjaś (nie moja) pozytywna odpowiedź na pytanie „czy ja – Marta zaspokajam potrzeby innych” determinowała moją wartość. Moje stanowienie. Prawo do mojego JA. I otwierała, dawała zgodę na to, by „było mi wolno zadbać o siebie”.

.

.

.

.

 

I tak było aż odkryłam słowo „i n t e n c j e”. 

Intencja to myśl przewodnia, z jaką podejmujemy działanie. Nasz faktyczny, autentyczny, szczery cel działania. Zamierzenie. Zamysł. Zamiar.

Odkryłam wtedy, że moim celem nie jest zranienie drugiej osoby. Bardzo rzadko działam złośliwie, z intencją zranienia innych. Szczerze tak jest!! Czy bywam złośliwa? Może czasem tak. Tak, jak każdemu człowiekowi, tak i mi może się to zdarzyć. W emocjach, w napięciu, w stresie robię różne rzeczy. Niech podniesie rękę ten kto, nigdy nie był złośliwy? Nie ma takich osób. I mi się to zdarza.

Ale świadome ranienie bliskiej mi, innej osoby …? Świadome działanie na rzecz ograniczenia potrzeb innych, tylko po to by czerpać z tego satysfakcję. Nie!! k###rwa to nie dla mnie!! To nie JA!! Tak nie działa Marta IP!! I nic mnie bardziej nie wkurza, jak przypisywanie mi tak podłych i fałszywych intencji. Serio! Nic mnie bardziej nie rani ….

Odkryłam więc, że moją intencją nie jest, by zaspokajać moje potrzeby, kosztem potrzeb innych. Robienie czegoś dla siebie, kosztem innych, tylko dlatego że ja tak chcę … Nie! Nie to nie moja bajka!!

Odkryłam, że moją intencją nie jest ranić innych, by zadbać o siebie.

Odkryłam, że moją intencją nie jest działanie na przekór innym, świadome ranienie ich, dokuczanie … tylko po prostu zadbanie o siebie. O siebie. O moje wartości. O moje potrzeby.

Ale odkryłam też, że wolno mi dbać o siebie, o moje potrzeby, moje wartości, nawet gdy oznacza to, że nie zaspokoję potrzeb innych, drugiej osoby. Bo zadbanie jednocześnie, w 100%, o sobie i innych jest po prostu cholernie trudne!! Masakrycznie trudne!! Szalenie trudne!! Czasem niemożliwe. Choć warto do tego dążyć, to wiem, że pełne „win – win” nie zawsze jest możliwe. Dajmy sobie do tego prawo! Ludzie! Dajmy sobie prawo do odrobiny ustępstw, tolerancji na błędy …

Ach w końcu odkryłam, że można dawać sobie prawo do tego, by np. zaspokoić swoje potrzeby w 85%, a jednocześnie czyjeś w 70% .. i to też będzie OK, jeżeli intencje są dobre.

Ale też odkryłam, że mogę o tym rozmawiać. Rozmawiać, negocjować, ustalać jak będą zaspokajane potrzeby i moje i tej drugiej osoby. Bo?

 

Bo w końcu odkryłam, że dopóty, dopóki moje intencje są dobre i nie chcę ranić, świadomie ranić drugiej osoby … wolno mi zadbać o sobie. Wolno!! Ach wolno!! Mam prawo do tego, by postawić siebie, przed innymi. Mogę. Mam prawo!!

Wolno mi zadbać o siebie, nawet gdy dopiero później zadbam o innych. Co więcej, nawet jeżeli zrobię to inaczej niżby tego oczekiwali … Do tego też mam prawo. Nie można przecież w działaniach na rzecz innych zdawać egzamin, w którym nie można stracić ani jednego punktu.

 

Ciągle odkrywam, że kiedy to zrobię, kiedy zadbam o sobie … mogę, przy okazji, zranić drugą osobę. Nieświadomie. Nieintencjonalnie. Tak może się stać. To ryzyko zawsze istnieje. Uczę się z nim żyć. Choć do tej pory robiłam wszystko, by tego ryzyka uniknąć i je minimalizować. Tak, tak było. Lęk przed zranieniem drugiej osoby. Lęk przed odrzuceniem mnie, gdy przestanę zaspokajać jej potrzeby paraliżował mnie.

Zamrażał. Ograniczał i blokował realizację moich potrzeb.

Pewnie mnie zrozumiecie. Dla zaspokojenia potrzeby przynależności jesteśmy w stanie zrobić bardzo, bardzo dużo …

 

A teraz?

A teraz uczę się akceptować ten dyskomfort, który pojawia się, gdy ktoś mówi mi w twarz „Marta, nie zaspokajasz moich potrzeb … nie robisz tego, tak jak od Ciebie oczekuję”. To trudne pozwolić sobie na ten stan niepewności, lęku, gdy słyszę te słowa.

Trudne. Cholernie trudne … bo „przecież zawsze byłam ekspertem w zaspokajaniu potrzeb innych i dbaniu i ich satysfakcję”. Trudne, czasem strasznie trudne. Trudne, ale możliwe do opanowania. Uczę się tego. Stopniowo. Każdego dnia.

To cena zadbania o siebie.

O swoje JA.

.

.

.

Czego jeszcze się uczę?

Dziś uczę się mówić „Nie jestem w stanie zaspokoić Twoich potrzeb” albo „nie wiem jak to zrobić”, czy też „jest to dla mnie trudne”.

Dziś uczę się prosić o pomoc, gdy sama nie jestem w stanie zaspokoić potrzeb osoby, która jest dla mnie ważna i o której potrzeby chcę zadbać.

Dziś uczę się też wybierać…

Wybierać osoby, o których potrzeby dbam bardziej, a o których mniej. Nie stawiam wszystkich na równi. Już nie. Nie stawiam wszystkich na pierwszym miejscu, przede mną. Uczę się skalowania ważności osób, w których zaspokajanie potrzeb chcę być świadomie zaangażowana. Dając sobie prawo do tego, że nie zaspokoję potrzeby wszystkich. Kiedyś dobro tych „wszystkich” było dla mnie najważniejsze … Ważniejsze od mojego dobra. To się zmienia.

Dziś magiczny suwaczek pomiędzy tym co „MI WOLNO”  a tym, czego mi „NIE WOLNO” przesuwa się w kierunku „tego co mi WOLNO”.  W kierunku WOLNOŚCI …   Powoli. Rozważnie. Bardzo uważnie, ale też odważnie.

Dziś uczę się stawiać granice. Krok po kroczku.

Subtelnie. Ale jednak stawiać.

 

Dziś uczę się oddzielać empatię, współczucie wobec innych, troskę … od uległości. Od uległości i rezygnowania z moich potrzeb. Chcę być empatyczna. I jestem! Empatia, troska – to podstawy mojej pracy. To moje najważniejsze postawy i wartości. Mam w sobie ocean empatii. I chcę z niej korzystać. Ale świadomie. Ale błagam, mili Państwo!! … empatia nie oznacza uległości. W empatii też trzeba stawiać granice, być rozważnym. Odważnym. Uważnym.

 

Dziś uczę się stawiać granice, gdy ktoś mnie rani. Gdy ktoś brutalnie, świadomie narusza granice moje, czy moich najbliższych. I stawiam te granice, nawet za cenę bycia odtrąconą.

 

I myślę sobie. I powtarzam sobie moje tajemne „zaklęcie”.

„Marta!! Jeżeli ktoś autentycznie Ciebie lubi, kocha, szanuj, ceni … to zrozumie Twoje potrzeby i Twoje granice. Wysłucha Twoich racji. Nie odtrąci Ciebie za jedną próbę asertywnego zachowania … za Twój błąd, czy jedno niedomówienie. Marta, taka osoba podejmie się rozmowy z Tobą. Podejmie się próby wsłuchania w Ciebie i opowiedzenia  też o swoich potrzebach. I choć ta rozmowa będzie trudna, dacie radę … bo „coś ważnego” Was łączy.”

I wiecie co? To „zaklęcie” działa!

No właśnie … Dziś uczę się asertywności. Jest mi z nią dobrze. Czuję się być blisko niej. A jednocześnie staram się unikać uległości i agresji, choć znów przyznam, że tak jak każdemu, to i mi może zdarzyć się powędrować w ich kierunku.

 

Dziś uczę się rozmawiać o intencjach.

Wyjaśniać moje zamiary, cele, założenia. Mówić nie tylko o tym „co” jest dla mnie ważne. Ale też o tym „jak” chcę to osiągnąć i „dlaczego”.

 

Uczę się też słuchać potrzeb innych. Ale też nie tylko potrzeb, ale też intencji.

Chcę z coraz większą życzliwością, akceptacją podchodzić do działań innych. Chcę wierzyć, że nawet, gdy inni mnie ranią, ranią mnie nieświadomie, nieintencjonalnie, nie na złość. Coraz mocniej wierzę w dobre intencje innych – podobnie jak wierzę dobre intencje moje. Wierzę, że jednak większość ludzi chce dobrze. Nie wszyscy, ale większość!

Co więcej. Wierzę też, że te wszystkie głosy, które usłyszałam w dzieciństwie. Te które tak bardzo wpłynęły na mnie i ukształtowały mnie na lata odbierając wolność, wolność zaspokajania moich potrzeb – nie były wypowiadane z intencją zranienia mnie, podporządkowania, ustawienia na końcu hierarchii.  Może część tak, ale nie większość. Tego jestem coraz bardziej pewna … Tak jak pewna jestem tego, że jakbym wtedy nauczyła się reagować inaczej. Inaczej, czyli tak jak uczę się dziś, to relacje z niektórymi osobami byłyby spokojniejsze, z innymi może, by trwały do dziś.

Ale też  uczę się przepraszać, gdy ranię innych. Szczególnie, gdy ranię nieświadomie. Nieintencjonalnie. Chcę być na takie sytuacje szczególnie czuła. Ciągle powtarzam sobie, że nawet przy najlepszych, najszczerszych intencjach mogę kogoś zranić. To ryzyko będzie zawsze. Dlatego zawsze chcę rozmawiać. Choć też ciągle się uczę, że nie zawsze ta druga strona może też tego chcieć.

 

Dlaczego dziś te nauki? Bo …

Dziś wiem jakie mam intencje.

Dziś wiem, że WOLNO MI DBAĆ O SIEBIE.

SIEBIE  i tu mam na myśli też moją najbliższą rodzinę – mojego Męża i moich Synów. Jedno się nie zmieniło, ciągle jestem lwicą. Jestem dzielną i silną lwicą, która dba o swoje „stado”. Co nie oznacza, że w tym stadzie też nie dbam o ustalanie granic 🙂 Oj, o te granice też trzeba dbać!

 

***

 

Ale dziś. Dziś pod koniec 2016 roku wiem, że słowo „WOLNO” ma dla mnie jeszcze jedno znaczenie.

Tak jak WOLNO MI ŻYĆ PO SWOJEMU.

Tak, też wolno mi ŻYĆ WOLNO … żyć wolno, powoli, długimi zdaniami.

Z czasem na siebie. Z czasem dla mnie!

To WOLNO, to MOJE tempo życia.

Wolne tempo. Tempo dostosowane do moich potrzeb, mojej energii i mojego zaangażowania.

A skąd ta myśl? Siedziało to we mnie od dawna. „Życie wolne”, to tak jak „wolność” – to jedne z najważniejszych moich potrzeb. Dziś wierzę, że się uda. Bo? Bo, to oto moja wróżba z Andrzejek.

 

Ni to żółw …

zolw

Ni to ślimak …

slimak

Kimkolwiek jest ten „ktoś”, to wierzę, że ten „ktoś” lubi wolno i lubi wolność. Mu zawsze wolno!! Mu wszystko wolno. On robi to wolno!!

Po swojemu …

Tak chcę i tego się trzymam!

 

 ***

A teraz  na koniec obejrzyj ten film:

Brene

 https://www.youtube.com/watch?v=WycHKComXZQ&feature=youtu.be

Ten wpis nie powstałby, gdyby nie teoria Brene Brown, a także cała wiedza o asertywności, jaką udało mi się wchłonąć przez lata studiowania i pracy w roli psychologa. Ale ten wpis nie powstałby, gdyby nie moja pokręcone życie i próba uporządkowania go w toku terapii lata temu, czy teraz, gdy korzystam z  coachingu w roli Klienta. Ale też, ten wpis nie powstałby, gdyby nie moi Klienci. Moi wspaniali Klienci i ich odwaga, gotowość, zaufanie w poszerzaniu świadomości tego, co „im wolno?”. 

Ale też ten wpis nie powstałby, gdyby nie świąteczny czas. Czas, kiedy spotykamy się i rozmawiamy z Bliskimi. Chciałabym, by w tych rozmowach było więcej przestrzeni na potrzeby, granice. Więcej akceptacji i miłości. Więcej wiary, że każdy chce dobrze, że intencje nas wszystkich są dobre … więcej zaufania, do siebie samych i siebie nazwzajem.

Tego sobie i Wam życzę …

Easysoftonic